Rano byłam więc zombiakiem jeszcze bardziej niż zwykle. Zrobiłam sobie herbatkę i złożyłam wizytę u Ojca Goriota (coś mi się wydaje, że dopiszę tę powieść do listy moich ulubionych książek).
Potem założyłam zbyt duże słuchawki i oddałam się błogiemu relaksowi w rytmie Beethovena.
I usłyszałam coś jakby pukanie.
Pomyślałam, że to może kurier z moją wyczekiwaną od kilku dni Matematyką dla studentów wyższych uczelni technicznych.
Ale nie.
W wizjerze ujrzałam listonoszkę z niewielką kopertą, która z pewnością nie mogła skrywać grubaśnego tomiszcza odkrywającego sekrety rachunku różniczkowego.
Na szczęście w ostatniej chwili moja niedospana mózgownica zarejestrowała, że nie mam gaci.
I w takich oto niezbyt lirycznych okolicznościach oficjalnie zostałam studentką.
Przyszłym inżynierem.
o ile mnie nie wywalą po pierwszej sesji, ale cii, to ma być optymistyczny, energetyczny post
To, jak sądzę, jedna z chwil Godnych Zapamiętania. Ten nieświeży, wymięty poranek smakujący resztką zimnej herbaty.
Mogę teraz dotknąć, pomacać, powąchać, poczuć skutki swojej niepopularnej decyzji, podjętej w wyniku sama-nie-wiem-czego. Jak to się stało, że nagle postanowiłam się przebranżowić? Jak to będzie uczyć się o sprawach na pograniczu alchemii i czarnej magii, obliczeniach, które nie śniły się większości ludzi?
I wiem doskonale, że to żadne osiągnięcie, bo na politechnikę dostać się bardzo łatwo (w każdym razie na większość wydziałów i kierunków) i prawdziwie radować można się dopiero po zaliczeniu egzaminów.
Ale mimo to cieszę się na swój dziwny, asekuracyjny sposób.
Gaudeamus igitur, iuvenes dum sumus.