piątek, 5 września 2014

Widokówki #1

Jakoś tak się smutno złożyło w moim nieszczęsnym życiu, że lwią część tak zwanej nastoletniości spędziłam cierpiąc sobie grzecznie i po cichutku, z wzajemnością nie cierpiąc rówieśników. Umierałam ze strachu przed czarnymi scenariuszami, które zawsze - każdy, co do jednego - niezmiennie się spełniały. W dość oczywisty sposób ominęła mnie większość przyjemności i szaleństw zarezerwowanych dla młodzieży - bo byłam zawsze inna, dziwna, z obcej planety.
Beskidy-Pieniny-Velebit
Przystałam więc z radością na propozycję spędzenia czasu w cudownie normalny, perfekcyjnie młodzieżowy sposób. Nie wydarzyło się wprawdzie nic szalonego (choć zachowałyśmy zasadę no damage - no fun) i utwierdziłam się w przekonaniu,  że jednak jestem dziwakiem, ale za to odrobinę się uspołeczniłam. No i zaprzyjaźniłam z sokiem z gumijagód, po którym szumi w głowie i pali w przełyku. Dobry na złe wspomnienia.
I tak się zaczęły moje cudowne, wspaniałe, jedyne takie, niezapomniane najdłuższe wakacje życia. Przynajmniej tak się o nich mówi, chociaż ja ani przez chwilę nie czułam żadnej doniosłości tej nadzwyczajnie długiej laby.
Wprawdzie mam jeszcze prawie miesiąc wolnego, ale planuję wykorzystać ten czas na zamartwianie się, czy przeżyję jakoś na studiach. Już mnie nawet brzuch zaczął boleć ze stresu.
No ale ja nie o tym chciałam.
Zatem - byłam sobie trzy razy w górach (i trzy razy była mierna pogoda) i przywiozłam Wam kilka widokówek.
Checzchok i obsługa siekiery, czyli "wyobraź sobie, że to Adolf".

***

- Zauważyłyście może - zagaiłam tonem wskazującym na jakże-ach-głębokie-przemyślenie. - że w większości mało ambitnych horrorów coś bardzo złego dzieje się grupie nastolatków na wakacjach w środku zadupia?
Oderwały się na chwilę od ożywionej dyskusji na temat tego, jaki straszak obejrzeć tej nocy.
- No?
- Rozejrzyjcie się.
Z nieskrywaną radością obserwowałam zmiany na ich twarzach, gdy powoli odkrywały Prawdę, którą ja widziałam jeszcze przed wyjazdem.
Oto my - paczka kumpelek z liceum, same w domu w górach, dookoła lasy, w których kto wie, co się może kryć, do domu daleko, droga wąska, coś tam grzmi w oddali, zapowiadając burzę, beztroskie wczasowiczki nastawione na zabawę nawet nie zamknęły drzwi wejściowych, a w dodatku w pobliżu domu zostało sporo ciężkich, ostrych przedmiotów po niedawno ukończonej budowie. Nie wspominając o niewielkiej drewutni z piłą mechaniczną.
- Klaudia...
Wobec nagłej eksplozji ciszy żadna nie mogła zaprzeczyć, że ktoś puka do drzwi. Bardzo głośno.

***
Checzchok się uspołecznia
- Ten czujnik cofania to jednak dobry wynalazek jest - stwierdziła kierowczyni, włączając wsteczny i szykując się do zaparkowania pojazdu pod sklepem. - przynajmniej się w nic nie u...
Szarpnięcie, trzask, chwila ciszy.
- Żeszkurwamać.

***

Zwężenie drogi skutecznie utrudniło ruch w stronę popularnego pienińskiego uzdrowiska. Cały sznur aut zawierających zirytowanych człowieków stał już od dłuższej chwili.
Dyskretnie rozejrzałam się  wokoło, ale żaden z pasażerów nie sprawiał wrażenia, jakby widział to, co ja.
Jeszcze raz zerknęłam przez okno w dół, na rzeczkę wijącą się wśród gęstych zarośli i drzew.
Nadal tam stał, spokojnie obserwując wodę.
To wcale nie tak, że czarny bocian to wielka rzadkość.
Po prostu ludzie patrzą, ale nie widzą.

***

Zastygłam w bezruchu, żeby nie spłoszyć motyla, który przysiadł na mojej dłoni. Zresztą jakakolwiek próba zmiany pozycji wywoływała kolejną falę bólu głowy. Ległam nad Dunajcem, wpatrując się bezmyślnie w rozpogadzające się niebo. No i w ptaszysko, które nade mną krążyło.
Dopiero po chwili zauważyłam, że coś jest nie tak z jego podwoziem. Niewłaściwy kolor albo coś w tym stylu.
Wylądował na drugim brzegu rzeki i popatrzał na mnie.
Moja zmęczona gorączką mózgownica potrzebowała jeszcze chwili, by zacząć przetwarzać dane.
- Znowu ty? - raczej pomyślałam, bo chrypa nie pozwalała mi na wydanie z siebie innego odgłosu niż cichy jęk.
Był przepiękny, kiedy tak dumnie stał. Słońce odbijało się w jego ciemnych piórach.
- Aparat, szybko, muszę mu zrobić zdjęcie, przecież to taki rzadki okaz...
Motyl i bocian zerwały się do lotu w tym samym momencie.
Rowerem przez przełom Dunajca

***

- Ty, przyjrzyj się tamtemu facetowi - szepnęłam konspiracyjnie, odciągając rodzicielkę od barierki.
- Co? Komu?
- No tamten taki, widzisz? Zdjęcie teraz robi.
Stukot kółek zębatych w mózgu.
- Ej...taki Putin trochę, nie?
Nie mam pojęcia co on robił na Sokolicy. I dlaczego. I jak mu się żyje, będąc sobowtórem tak niepopularnego polityka.

***

Flisak zapodawał góralskie opowieści.
- A słyszeliście o tym niedawnym wypadku?
- No?
- Bo teraz pogoda taka niepewna, w górach często burze przechodzą, a skały śliskie...
Pasażerowie kiwnęli głowami. Sama dzień wcześniej stosowałam metodę "na żółwia", żeby jakoś wdrapać się po śliskich kamieniach na szczyt.
- Taki jeden turysta, wielki zapaleniec, uznał, że deszcz mu nie przeszkodzi i na Sokolicę wszedł w taką ulewę. Z przewodnikiem, bo to niby bezpieczniej.
- ?
- No i spadł mu ten przewodnik...
- ???
- Ale to nic, w Szczawnicy kupił sobie nowy.
Pienińskie obrazki

***

Miała na imię Klaudia i mogła mieć jakieś siedem lat. Nawet trochę podobna do mnie - szczupła, drobna, z blond włosami spiętymi w kucyk. Busik telepał się na trasie od jednej atrakcji turystycznej do drugiej.
- Sztelpy. Szyte-eelpy, szty-e-ly-py-y - powtarzała niepoprawnie moja imienniczka.
- Ale to się chyba jakoś inaczej nazywało... - mruknęła jej opiekunka, zapewne przerażona myślą o wydatkach związanych z jeździectwem.
- Sztelpy. - dziewczynka powtórzyła stanowczo, patrząc na mnie wyczekująco.
Było coś urzekającego w tym obrazku - jakbym widziała siebie sprzed ponad dekady. Zakochana w koniach, pełna nadziei, przekonana o swoich możliwościach...
- Czapsy. - odparłam - To to samo, co sztylpy, tylko łatwiej zapamiętać i wymówić.
- Czapsy...
- Och, pani też jest amazonką? - matka (?) dziecka wyglądała na zadowoloną, że dyskusja nieco zmieniła tor.
- Byłam. Tak sądzę... - uśmiechnęłam się nieśmiało i krzywo, bo inaczej nie umiem.

***
Checzchok i turystyka górska

Niezobowiązująco omiatałam spojrzeniem kolejny straganik z tandetą.
- Przepraszam panią, jaki to jest kolor? - góral za ladą ponaglająco machał mi przed oczyma kłębkiem włóczki.
- Jagodowy.
- Jakojaki?
- Jagodowy.
Spojrzał na mnie, jakby nie był pewien, czy nie żartuję.
- No podobno jagodowy jakiś... - wymruczał do telefonu trzymanego przy uchu. - A skąd mam wiedzieć jaki? Tak mi powiedziała. Jak to kto? No nie wiem, turystka chyba.
Już miałam się oddalić, gdy kramiarz znowu podstawił mi pod nos nici.
- A można by powiedzieć, że to różowy jest?
- Tak, w pewnym sensie...
Rozpromienił się.
- No widzisz - uspokoił swojego rozmówcę - mówiłem ci, że dobry kolor kupiłem. Fioletowy.

***
c.d.n.

3 komentarze:

  1. Ciekawie piszesz, choć niektóre Twoje zdania przesiąknięte są przerażającym wręcz pesymizmem-tak mi się wydaje.
    Myślę, że mamy pewnego rodzaju podobne doświadczenia w relacjach społecznych, ach......

    OdpowiedzUsuń
  2. jeszcze raz mnie, urwał, wyloguje, to się wnerwię
    Piąty raz piszę tę odpowiedź i już czuję, że mi żyłka na skroni zaczęła pulsować.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i jednak się opublikowało. Medżik.
    Otóż, dobrze Ci się wydaje. Ten pesymizm to stan zupełnie dla mnie naturalny. Nazwijmy to reakcją obronną, jakimś odruchem nabytym wskutek niefajnych doświadczeń.

    OdpowiedzUsuń