piątek, 1 kwietnia 2016

Cu(OH)2

Wracałam z mojej zombiaszczej wyprawy spod znaku ich bin gesund und ich fuhle mich gut. Zaszłam do nowootwartego sklepu, kupiłam glukozę, uzupełniłam zapas wody destylowanej i, tocząc się niespiesznie w górę ulicy, planowałam w zniewolonej przez zmyśloną chorobę głowie, jakież to piękne reakcje zajdą w mych probóweczkach.
To nie był jakiś bardzo zły dzień. Nie płakałam, nie zataczałam się, nie odczuwałam nawet bezbrzeżnej paniki bez powodu.
Aż tu wtem!
Było ich dwóch; głupi i głupszy; grubszy i chudszy; gadający i tylko śmiejący się głupkowato; skurwysynki dwa. Nawet ten grubszy swoim pustym łbem mógł mi sięgać co najwyżej do ramion.
Co ich skłoniło do zaczepiania osoby jakieś dwa razy od nich starszej?
Nie wiem.
Czemu wybrali akurat mnie?
Nie wiem.
Co mam w swoim nędznym jestestwie, że tego typu skurwiałe stworzonka zawsze wybierają na ofiarę akurat mnie, nawet jeśli widzą mnie po raz pierwszy i ostatni?
Nie wiem.
A zatem, jako rzekłam, wracałam z mojej zombiaszczej wyprawy spod znaku etc. i droga moja krzyżowa codzienna skrzyżowała się z ich drogą powrotną z podstawówki.
Estetom młodym, przyszłości tego kraju, dzieciątkom złotym, strasznie się nie spodobała moja czapka, a rozczarowanie głębokie mym modowym faux pass postanowili wyrazić natychmiast i dosadnie.
Wyrwali mnie z zamyślenia i zanim mój mózg rozpoznał sytuację zagrożenia, obejrzałam się za siebie, ażeby upewnić się, że faktycznie ktoś za mną idzie.
Podówczas gruby, jako głowa duetu krytyków, wyszczerzył kły i tonem, który jako ofiara losu znam aż zbyt dobrze i pamiętam doskonale, przywitał mnie szczerym, grzecznym, polskim dziędobry, co to go pewnie nauczyli w szkole, że z szacunkiem do starszych i w ogóle.
Odruch warunkowy zadziałał jako dziadzia Pawłow przykazał, więc dreptałam dalej, udając, że nie słyszę.W tym czasie znów przybyły, rozwiewne postacie, które ogarniał ongiś mglisty wzrok i tym razem znów rozpoznać mi się dały, a serce me doznało przyspieszenia od zera do pierwszej prędkości kosmicznej i całą sobą chciałabym, żeby mnie nagle wyjebało w kosmos.
A że jestem w stanie ogólnym bardzo złym i nawet jak jest dobrze, to i tak jest niedobrze, toteż wszystko może mnie wyprowadzić z równowagi, co, obawiam się, może się skończyć wiadomojak,
Po raz pierwszy sprzeciwiłam się wówczas prawom przyrody i głosem niskim a złowrogim nawarczałam na napastników, że raczej nie bardzo.
Może to był błąd, A może nie.
W każdym razie zachęciło ich tylko do dalszego zakłócania mojego lebensraumu swoimi powłokami zewnętrznymi i swoimi przemyśleniami na temat tego, czy dzień ów był dobry, czy raczej nie bardzo, a jeśli to drugie, to dlaczego.
Grubszy był w swoim żywiole. Widziałam takich jak on zbyt wiele razy, żeby nie zauważyć pewnej schematyczności ich zachowań. Znajdą takie pasożyty ofiarę, wyczują jej słabość i hajże, na nią; wyrzygują cały debilizm, chamstwo i okrucieństwo, jakie akurat mają w zanadrzu. Dumni są przy tym i rozbawieni, bo oto dźgane patykiem gówno okazało się żyć i czuć, a przecież co to za przyjemność dźganie czegoś, co nie żyje i nie czuje.
I pewnie skończyłoby się tak, że szliby za mną aż pod sam dom, pewnie z trudem udałoby mi się drżącymi rękami otworzyć drzwi, pewnie, zamknąwszy je już za sobą, osunęłabym się znowu na zimne płytki przedpokoju, pewnie, wyjąc jak postrzelone niegroźnie, a boleśnie zwierzątko, zrobiłabym sobie kuku, żeby jakoś to odreagować, żeby ukarać się za to, że nadal nie potrafię nic zrobić. Znów straciłabym sporo włosów i apetyt na kilka dni. Może, działając w szale, spróbowałabym jednak...
Spragniony świeżej krwi grubszy kombinował jak mógł w ramach swojego ograniczonego rozumku, gdzie wsadzić patyk, żeby ofiara zrobiła coś fajnego. Próbował oczywiście argumentum ad brzydotum, próbował zmieniać rodzaj męski na żeńskim, pytając przy tym słodko, kim jestem.
Aż tu wtem!
Spośród dziesiątek obelg, zniewag i wyzwisk, które słyszałam  na różnych etapach edukacji oraz (a może zwłaszcza?) ze strony obywatela W, czyli człowieka, który mnie spłodził, jest jedno określenie, które stanowiło zawsze zniewagę absolutną. I nie była to "kompletna idiotka", "niedorozwój" ani "dupa wołowa", tak lubiane przez Adolfa, nie była to nawet "kaleka", "przyjeb" i bodaj ukochane powiedzonko W, czyli "Skąd ty, kurwa, masz te wszystkie oceny, skoro jesteś taka przyjebana?!", ale zwykła, prosta zmiana rodzaju na nijaki. Również twór W (w odniesieniu do mnie i do matki; sama nie wiem, o której z nas częściej tak mówił), ale i wiele razy używany przez ludzi w gimnazjum, czasem ludzi obcych, a i kilka razy w Cyrku się zdarzyło.
"to".
Albo "toto".

/tutaj następuje przerwa w pisaniu, albowiem Checzchok dotarł do chwilowych granic wytrzymałości na wspomnienia i musiał zostać człowiekiem burito, żeby sobie znowu nie zrobić krzywdy/


Nic się z "tym"równać nie może.

Być może dlatego swoją zmyśloną chorobę nazywałam również "to".
No więc grubszy zawołał ofiarę, używając rodzaju nijakiego. Co dokładnie powiedział, tego nie pamiętam, albowiem zamieniłam się w Hulka.
I tym oto sposobem po raz drugi tamtego dnia złamałam odwieczne prawa przyrody, gdzie jesz albo jedzą ciebie etc,.
Przekonana jestem, że gdybym w podobny sposób zareagowała wiele lat temu, gimnazjalni śmieszkowie łamane na dręczyciele słabszych w szoku pospadali by z krzeseł i znaleźliby nowe hobby, niezawierające świecenia komuś w oczy i zakładania się, kiedy ta osoba mrugnie i czy w ogóle mrugnie.
Nie wiem jakim cudem, wydobyłam z siebie najbardziej przerażający, gardłowy ryk, zawierający głownie wariacje na temat "pierdolenia" ze wszelkimi możliwymi przedrostkami i w każdej możliwej odmianie.
Sama siebie bym się wystraszyła i spierdoliła jak najdalej, zgodnie z uprzejmą, acz stanowczą mą radą, nie chcąc zostać zapierdolona albo przynajmniej bym się odpierdoliła i przemyślała swoje postępowanie, bo nie wypada być tak popierdolonym.
Takie klimaty ogólnie, znaczy się.
Ewolucja robi jednak swoje i tak jak wielu podobnych  do mnie popełniło samobójstwa, tak i obecni dręczyciele stali się bardziej odporni na wszystko poza miotaczami ognia.
Tutaj pewności nie mam, ale gdyby akurat taki miotacz mi się w torebce zawieruszył, to z pewnością sprawdziłabym tę hipotezę.
Ale, jako rzekłam, ewolucja swoje, a brak miotacza swoje, więc głupi i głupszy; grubszy i chudszy; gadający i tylko śmiejący się głupkowato; skurwysynki dwa dość szybko otrząsnęli się z krótkotrwałego szoku, wymienili zdumione spojrzenia, zgodnie stwierdzili, że jestem pojebana

i mieli rację, bo jestem, ale chyba jednak nie sama z siebie, tylko na skutek ciągłych społecznych sugestii


i potem na tym właśnie wniosku skupili swoją dalszą aktywność. Grubszy dalej wykrzykiwał jakieś idiotyzmy, ale nie słyszałam ich zbyt dobrze, albowiem oboje trzymali bezpieczny dystans jakichś dwudziestu metrów.

A potem, kiedy już udało mi się otworzyć drzwi, weszłam do pustego mieszkania, osunęłam się na zimne kafelki i, wyjąc jak postrzelone zwierzątko, leżałam tak sobie w pozycji płodowej, aż po jakichś dwóch wiecznościach, przybyła matka i zapytała o co mi tym razem chodzi.

Kiedym się jeszcze intensywniej udzielała w różnych internetowych społecznościach (fora, znaczy się, blogasie, aski, tamblery i tym podobne), nieraz czytałam wydmuszkowe wypowiedzi w rodzaju "przemoc zawsze jest zła, ale często znęcanie się psychiczne prowadzi do trwalszych skutków i w dodatku wywołuje w ofierze wstyd i poczucie winy".
Ładnie brzmi, mądrze brzmi jest to prawda, sama prawda i tylko prawda.
Jednakowoż.
Zastanówcie się teraz, wy wszyscy, którzy tego nie przeczytacie, czy koledze ze złamaną nogą powiecie, żeby ją odzłamał. Czy koleżankę, którą dotkliwie pogryzł pies i ona teraz boi się do nich zbliżać, będziecie wyśmiewać i żartować z jej reakcji na widok psa, a potem zmusicie, żeby poszła na wystawę, bo przecież to tylko pies a ona przesadza. Czy osobie, która przez całe dzieciństwo słyszała, że jest nieudacznikiem i kaleką, więc nienawidzi się najbardziej na  świecie, a określenia "poczucie własnej wartości" szuka w słowniku wyrazów obcych, powiecie "uwierz w siebie". Czy poradzicie koledze, który musiał odciągać pijanego ojca od równie pijanej matki, kiedy ten ją dusił, żeby nie reagował histerycznie na widok pijanych ludzi i najlepiej się wyluzował i walnął kielicha. Czy będąc matką, kiedy zauważycie, że dziecko wymiotuje, rzyga jak kot z kłaczkiem, na myśl o pójściu do szkoły, powiecie, żeby nie przesadzało. Czy będziecie ciągle wypominać koleżance, która boi się wszystkiego i wszystkich, że się boi wszystkiego i wszystkich, wiedząc, że ten strach ma jakąś przyczynę. Czy powiecie jej "nie przesadzaj, zapomnij, będzie dobrze, chuj ci w dupę". Czy wiecie, co czuje wasz kolega, który teraz rozmawia o pogodzie, a poprzedniego dnia wpatrywał się tępo w sznur z zawiązaną już odpowiednią pętlą, zastanawiając się, czy może jednak?

Na drzwiach gabinetów szkolnych pedagogów wiszą plakaty z hasłami w rodzaju "bite dzieci widzą świat inaczej". Ale nie tylko one.
Dzieci, które są gównami, które się szturcha patykiem dla zabawy, też widzą świat inaczej. Dzieci, którym nikt nigdy nie uwierzyłby, że w ich domu, za zamkniętymi drzwiami rozgrywa się festiwal gnębienia i znęcania, a one przecież są takie grzeczne, takie mądre, takie zdolne, więc z pewnością nikt nimi nie rzuca jak szmacianą lalką, bo akurat zawiesił się komputer, a one płaczą ze strachu, też widzą świat inaczej.  Dzieci, które żyją w ciągłym strachu przed czymś, a potem już z rozpędu, przed niczym, też widzą świat inaczej, Dzieci, które nie potrafią wymazać z pamięci obrazka, na którym pater familias, siedząc okrakiem na mater, bije ją miarowo raz w jeden policzek, raz w drugi, a one nie mogą zrobić nic, bo swoich się nie aresztuje, i ten obrazek budzi je czasem w nocy, też widzą świat inaczej.
I te dzieci mogą mieć lat pięć, dziesięć, piętnaście albo dwadzieścia pięć. I mają ślady, blizny, chociaż ich często nie widać.  Niektóre mówią, tłumaczą, że nie chcą, że się boją, że mają pewne trudności wynikające z. Niektóre nie zająknęły się nigdy na temat tych obrazów, na temat alkoholu, przemocy, znęcania, strachu, swoich myśli i planów na przyszłość.
Milczą, bo się wstydzą, bo to bardzo trudne tematy, bo się boją, bo to brzmi niewiarygodnie, bo, bo, bo.
Zachowują się zupełnie normalnie, dopóki wystarczy im sił. Niektórym wystarcza na całe życie. Czasem to życie trwa kilkanaście lat.
Niektóre psują się wcześniej, bo trudno im się działa jako dorosłym.
W tym świecie, co to go widzą inaczej.