poniedziałek, 12 maja 2014

Pościk pro forma

Jeszcze tylko angielski za tydzień - i już mogę odfajkować maturę.
Jak to jest, że wszystkie, rzekomo ważne, wydarzenia w moim życiu pozostają w cieniu drobnostek?
Nie pamiętam sprawdzianu szóstoklasisty, tylko W. wepchniętego pod samochód. Zapomniałam o co pytali na egzaminie gimnazjalnym, za to pamiętam chwilę tuż przed nim, kiedy wszyscy prognozowali moje wyniki.


Inaczej sobie wyobrażałam maturę.
Myślałam, że to będzie coś wielkiego, doniosłego i ważnego. Tak zawsze jawiła mi się w głowie. Tymczasem - przyszłam, pogadałam, coś tam pisałam. Moja ławka skrzypiała, Chomik przy stoliku za mną co chwila upuszczał długopisy, a nauczycielka w komisji walczyła ze snem. Na matmie słońce świeciło mi w oczy i wiosenny wiaterek owiewał paszczękę, a angielski to w ogóle luz, blues i czytniki psich emocji.
Jakoś tak strasznie trywialnie to wyszło. Nie żebym wielbiła wielkie formy, ale mimo wszystko, wydawało mi się, że takie wydarzenie będzie miało jakąś szczególną oprawę. Nie potrafię określić jaką - ale jakąkolwiek, w ogóle. Pisało się jak sprawdzian.

Nie mogę odtrąbić sukcesu, bo wątpię,  żebym go odniosła. Było trochę trudniej niż w poprzednich latach. Może bez ekstremów, ale CKE zdążyło przyzwyczaić młodzież do coraz łatwiejszych arkuszy. A to psikus.

Tej przeklętej książki, która pojawiła się na polskim nawet nie skomentuję. Ona niszczy mi życie. A w każdym razie bardzo je komplikuje.


Szału nie było. Pewne mam tylko jedno sto procent - zdobyte dzisiaj (muszę przyznać, że się nie spodziewałam).

I wiecie co?
Jak to się stało, że właśnie piszę o maturze?
Jak to się stało, że ona niepostrzeżenie prześlizgnęła się przed oczami - i już stała się wydarzeniem historycznym?
Niesłychane.
Cała rzeczywistość mi gdzieś ucieka, odwraca uwagę nieznaczącymi szczegółami.

Niechcący przejechałam węża. Wprawdzie zbiegł z miejsca wypadku, ale i tak mam wyrzuty sumienia, że przeze mnie będzie konał w cierpieniach.
Ludzie śmiali się z nas, kiedy napychałyśmy gęby fastfudami, siedząc w niezwykle paskudnym miejscu w niezwykle paskudnej dzielnicy niezwykle paskudnych Węglokopów.
Ładny lakier do paznokci sobie kupiłam.
Julek polubił wychodzenie na balkon.

A to wszystko przecież pierdoły, bzdety, drobnostki.
Wciąż żałuję róż, kiedy płoną lasy.

Wciąż tylko - analiza. Wielomiany na części, książki na rozdziały, ciastka na krem i herbatnik.

Nagle znikąd dopadła mnie rzekoma dorosłość.

niedziela, 4 maja 2014

Godzina M

Niech moc będzie ze mną.