piątek, 21 lutego 2014

To

To się czuje.
Wiem, kiedy nadejdzie.

Jest jak przypływ. Przychodzi regularnie i nie da się go tak po prostu zatrzymać.
To znaczy, jasne, można stanąć na brzegu morza i stanowczym tonem apelować do jego rozsądku.
Pod warunkiem, że się oddycha pod wodą.


Dzisiaj od rana czuję, że to się zbliża. Założyłam więc rozpaczliwie optymistyczną koszulkę, lazurowe trampki i przygotowałam sobie parę zabawnych anegdotek do opowiedzenia.
Koszulę podwinęłam. Jeśli się nie chce, to i tak się  tego nie zobaczy.

Nazwę pożyczyłam od Kinga. Po pierwsze dlatego, że Pennywise był przerażającym psychopatą, a po drugie dlatego, że to określenie ma w sobie jakiś pierwiastek grozy, nieprzewidywalności. To? Ale co konkretnie? Jak to opisać? Jak wygląda? Skąd przychodzi?
Nie wiem. Mogę wskazać nasze pierwsze spotkanie i spróbować wymienić jego przyczyny.
Ale nie mam pojęcia, czym jest.
Wiem tylko, że jest piekielnie złe.
I że nie odpuści.

To nie przypomina jednak zamerykanizowanego psychoklauna. Nie nadaje się na bohatera horroru. Nie jest również w żadnej mierze liryczne - przynosi cierpienie, które nie ma nic wspólnego ze szlachetnością. To raczej dokładne jej przeciwieństwo. Jest obrzydliwe, niesmaczne i żenujące.
Ale po co przejmować się wyglądem, skoro i tak nikt tego nie widzi?
I nie zobaczy.
Ale to dobrze, bo naprawdę nie warto się temu przyglądać.

Czuję jego obecność. Wiem, że czeka. Nie spieszy się. I tak nie ucieknę.

To będzie bolało. Będzie nieestetyczne.
Gdybym miała uwierzyć w piekło, to tylko w takie.
Innego końca świata nie będzie.

I nie pisałabym o tym, gdyby nie pewna kobieta w rzężącym rzęchu.
Jak zwykle odliczałam kolejne kilometry wersami Reduty. Na chwilę przeniosłam wzrok na osobę przede mną. Zobaczyłam szczupłą blondynkę, dość młodą, o zmęczonej twarzy.
Ale przede wszystkim - zobaczyłam TO.
Siedziało w jej oczach tak pustych, że przez chwilę patrzałam nie na tę kobietę, ale dokładnie na to.
Odwróciłam wzrok.
Przecież to  i tak już wkrótce mnie odwiedzi.

środa, 19 lutego 2014

Librae amici sunt

Miłość.
Przyjaźń.
Szczęście.
Praca.
Dorosłość.
Osiągnięcia.
Marzenia.

Co je łączy?
Ano to, że wszystkie powyższe (i ogólnie mówiąc - życie) znam tylko z literatury. Mam cytaty z prozy i poezji na praktycznie każdą okazję. Lubię wspominać, że mój przyjaciel Faust mawia... albo porównywać ludzi do postaci fikcyjnych.
Widzę w nich siebie. Wypowiadają myśli, których nie potrafię ubrać w słowa.


Ostatnio nawet zaczęłam (z pewną czerwonowłosą) tworzyć szkic fabuły najbardziej epickiego kawałka epiki, jaki kiedykolwiek powstał. Są niespodziewane zwroty akcji, wyraziści bohaterowie, szalone intrygi, wielkie miłości,chęć zemsty, szaleństwo...

Tylko logika i ciągi przyczynowo-skutkowe siedzą w kątku i chlipią żałośnie, bo zostały pominięte.

Czy traktuję tę twórczość poważnie?
Oczywiście, że nie.
Ale jednak to wszystko, te karteczki, te dyskusje, ma jakieś znaczenie. Stwarza pozory jakiejś aktywności, wyrywa z marazmu. Przede wszystkim zaś daje mi to, czego bardzo potrzebuję dla zachowania minimum władz umysłowych - katalizuje wyobraźnię. Imaginacja może sobie hulać nieskrępowanie, nie przynosząc przy tym żadnej szkody.
Przed zaśnięciem nie tworzę już nierealnych scenariuszy ze sobą w roli głównej. Mogę za to wymyślać dalsze losy swojej bohaterki, która, niestety, jest wiernym odbiciem moich o sobie wyobrażeń.

I tak sobie dzisiaj w żółtym, kaszlącym gracie rozmyślałam o tym, jak spiąć ze sobą wydarzenia, które nijak nie dają się powiązać.
I zaczęłam się zastanawiać, z jakim odbiorem spotkałaby się książka, będąca zapisem mojego życia.

Na przystanku koło cmentarza uznałam, że byłaby zapewne niezwykle nudna, monotonna i wkurzająca. Nudna, nijaka, rozmemłana postać, która nie ogarnia niczego poza twierdzeniem cosinusów. Niby dziwna, ale jednak wcale nie wyjątkowa.
W okolicach przejazdu kolejowego spróbowałam przypomnieć sobie jakieś szczególnie ciekawe wątki, które urozmaiciłyby tę książkę.

No więc powieść oparta na moim życiu  byłaby, niestety, wyjątkowo czerstwym kawałkiem prozy.
Niby są jakieś żarty, jakieś ciekawe wydarzenia - ale to wszystko epizody. Zupełnie jakby narrator wpadał na jakiś pomysł, zapisywał początek, ale zabrakło mu weny na ciąg dalszy.
I tak to się wszystko nagle urywa.
Znajomości, uczucia, osiągnięcia.
Mjuzikalowe elementy nijak nie pasują do kluchowatej, szarej brei stanowiącej podstawę utworu.

O, losie! O, dolo nieszczęsna!
Tak sobie pogrywacie radośnie, wzbudzacie nadzieję i natychmiast ją odbieracie. Piszecie postaci, które mają zamącić mi w życiorysie, po czym stwierdzacie, że tak właściwie te wątki nie zasługują na rozwinięcie.
A ja zostaję z tymi kikutami, manekinami bez kończyn, porozrywaną linią fabuły, niepasującymi do siebie puzzlami.
I muszę ten bajzel ogarnąć.

I nawet próbuję, a jakże!
Przecież pamiętam dobrze tamten dzień. Padał wczesnomajowy deszcz, a drabinki były mokre i śliskie. Dla niepoznaki trzymałam telefon cały czas przy uchu. Roztrzęsiona, z twarzą mokrą bynajmniej nie od opadów, myślałam sobie, że to zrobiłam. Że się przełamałam. Że już będzie dobrze.
Albo wtedy, gdy powoli pnąc się w górę, w lesie, w piękny dzień, nagle uświadomiłam sobie, gdzie mogłabym być. I że za towarzystwo nie robiłaby tylko wiewiórka.

Nie wiem jak i kiedy się ta historia skończy.
Ale na razie jest mi bardzo, ale to bardzo wszystko jedno.

I wiem, że to tylko część dziwacznej sinusoidy. Że przyjdzie znowu cierpienie obrzydliwe  i wcale nieliterackie. I głupia nadzieja. A potem znowu obojętność.

Jak to jest być szczęśliwym?

PS. Chwilę przed opublikowaniem tego posta, poszłam do łazienki. Żarówka nad umywalką nagle wybuchła, rozpadając się na kilkadziesiąt kawałków.
Zwroty akcji, nieprawdaż...

piątek, 14 lutego 2014

Świat nagle zawirował

Guppy milczy uparcie.
On nic mi nie powie.
A pytań jest tak wiele...


Kto?
Po co?
Dlaczego?
Skąd wiedział?
Skąd znał imię?
Jakim cudem znalazł dobry płaszcz?
Czemu nie zostawił żadnych namiarów?
Czy to naprawdę się stało?

Z litości?
Dla żartu?
Z... zauroczenia?
Jak?

Sporo dziwnych historii mogłabym opowiedzieć. Nie są może szczególnie szalone, ale jednak mało komu przydarzają się podobne ciekawe przypadki. Z reguły moje przygody kończą się trwałymi urazami psychicznymi i fizycznymi, ale po odpowiednim oszlifowaniu nadają się na anegdotki towarzyskie opowiadane podczas pałętania się po galeriach handlowych.
Jeszcze kilka godzin temu planowałam opisać jedną z nich na Checzchoku. Byłoby przaśnie i mało śmiesznie, jak zwykle.
Ale potem wydarzyła się historia z filmu o amerykańskim hajskulu.

A było to tak:

To był zwykły dzień w Cyrku. Wkurzacze mnie wkurzali, rozbrajacze rozbrajali, a całość przytłaczała.
Normalka.
Była poczta.
Uff, nikt sobie nie zażartował i nie postanowił wysłać mi jakiegoś "wyznania".

I tak się toczyło.
Rezygnacja.
Niemoc.
Złość.
Śmiech.
Irytacja.
I te inne.

A potem, w szatni, sięgnęłam po płaszcz i wsadziłam dłoń do rękawa, żeby wyciągnąć szalik.

I stanęłam z Guppym oko w oko.
- Kurwa - skwitowałam elokwentnie, nie siląc się na górnolotne słownictwo.
Guppy aż się zarumienił.
I było śmiesznie i dziwnie.
A potem z kieszeni wypadła czerwona koperta ze złotymi serduszkami.
- Otwieraj! -  zażądali świadkowie, nie mniej ode mnie zszokowani
I otwarłam.

Tiaa...

Kimkolwiek jesteś, anonimowy nadawco, dziękuję.
Nie wiem dlaczego to zrobiłeś, ani czemu wybór padł na mnie.

Tak, płakałam jak zawsze po powrocie z Cyrku.

Ale tym razem nie przez depresję.

piątek, 7 lutego 2014

#%&#%!

Uwaga, dzieci, zatkajcie uszy, bo będę klęła. A wujcio Faust nieco mi dopomoże:


Dziś przeklinam to, co duszy
Mamidła stroi w marzeń śnie
I ku jaskini tej katuszy
Siłą ułudnych zjawisk gnie!
Przeklinam wprzód zarozumiałość,
Którą się własny zwodzi duch!
Przeklinam zjawisk okazałość,
Co oszukuje wzrok i słuch!
Przeklinam, co nas łudzi snami,
Że sława, imię wiecznie trwa!
Przeklinam, co pochlebstwem mami,
Że dom i żona - własność twa!
Przeklinam pieniądz ten zwodniczy,
Kiedy chęć czynu budzi w nas
Lub kiedy wabi ku słodyczy
Wywczasów gnuśnych, pełnych kras!
Przeklinam słodką wina czarę!
Przeklinam cię, miłosny śnie!
Z nadzieją wraz przeklinam wiarę!
Cierpliwość nade wszystko klnę!