piątek, 12 października 2012

(bez)Senność

Szalone. Groteskowe. Makabryczne. Praktycznie zawsze pozbawione jakiejkolwiek logiki. Piękne, choć straszne. Takie są moje sny.
Nie wierzę w proroctwa, a z sennika przestałam korzystać w momencie, gdy z symboli zawartych z jednym z nocnych widzeń odczytałam, jakoby czekała mnie jakaś wielka, szalona miłość. Cha.Cha.

Nie mam pojęcia czemu mój umysł kreuje co nocy tak niezwykłe obrazy. I skrycie kocham te swoje nocne szaleństwa. Tylko cii, to moja tajemnica.

Na przykład dzisiaj widziałam jednorożca. I rycerzy, Tatarów, duchy i mnóstwo innych rzeczy. Ale ten jednorożec był szczególny. Taki wyjątkowy. Taki... ważny. Metaforyczny posąg stojący na metaforycznym cokole. Wiecie o co mi chodzi? Nie? To dobrze, bo sama też nie mam pojęcia.
No ale do rzeczy.
Jednorożca, znaczy.

Kiedym się już uporała z zagadkami matematyczno-fizyczno-filologicznymi, zdecydowałam zdmuchnąć kurz z laptopa (bowiem ostatnio wdrożyłam w swe żałosne życie program komputerowego detoksu) i zapytać internetowego czytacza snów, co też może znaczyć ten senny stwór.

No i się zawiodłam - jakieś tam smuty o fałszywych przyjaciołach i tak dalej.

Bies jakiś mnie jednak podkusił, żeby sprawdzić także inne symbole z tego snu.


I przyszło mi do głowy, że może, ale tylko może, bo kto wie, a nuż to jednak prawda... w snach faktycznie pojawia się to, czego w stanie świadomości nie chcę do siebie dopuścić?

No bo jak  to wytłumaczyć?

Dom był straszny, przesadzony w formie, zaniedbany, ewidentnie do generalnego remontu. Wybujały, przerysowany, ni to barokowy, ni wiktoriański. Taki z dachówką na glebie.
I duchy tam były. Dusze straszne. Fizys wykrzywione w przerażającym grymasie niemej rozpaczy. I były wszędzie. Nad. Pod. Obok. Za. Przed. Na ekranach plazmowych.

Góra była dołem, a dół górą. Kuchnia w piwnicy.

I schody. Wszędzie, wszędzie schody. W górę. W dół. Ciasne, betonowe. Toporne.

Dręczą mnie wspomnienia. Męczą. Żyć nie dają. I jako jedyne żyć pozwalają. Zabawne, prawda?

Nienawidzętegomiejscaniechcętubyćzabierzciemniestąd. To moje motto.

W sumie fajnie, że jednak wyszłam z tego domu. Uciekłam od rycerzy, jednorożców i watowanych pierzyn wtykanych pod zbroję.