czwartek, 24 grudnia 2015

Gościnnie wystąpił Ingmar Bergman

Te całe święta to tylko nieistotny szczegół, tradycyjnie obchodzony szerokim łukiem.
Ale same skriny; sam dialog w tej scenie - w tym roku odbieram je jeszcze mocniej niż przy pierwszej projekcji tego filmu.


[fotosy podkradnięte dawno temu z czyjegoś Tumblra, ale ogólnie pochodzą z filmu Fanny och Alexander w reżyserii Bergmana]
Rok temu nic nie czułam. Doskonale, kompletnie nic. Potem było czasem lepiej, czasem gorzej.
A potem wszystko szlag trafił.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Wojaczek

Gdyby było tak dobrze jak jest niedobrze, toby było bardzo dobrze.

A jest niedobrze.
Jest bardzo źle.

piątek, 30 października 2015

Kartofel Schrödingera

Także tego.
Tracę kompletnie irracjonalne ilości czasu na studiowanie czegoś, co mnie ani nie interesuje, ani nie zapewni pracy w zawodzie.
Nie mam czasu i pieniędzy na terapię, w której pokładałam sporą nadzieję, że chociaż dowiem się, czemu jestem taka zjebana. Co prawda nie dowiedziałam się niczego i straciłam kilkaset złotych, ale  chociaż na chwilę przełamałam stagnację.

Jest źle.
Bardzo źle.

Przez jedno weekendowe popołudnie co tydzień muszę udawać, że jestem ładna, wesoła, mądra i mam ochotę na seks. Tego mi tylko brakuje, żeby mnie zostawił dla jakiejś sensowniejszej panny ze stabilną psychiką.

Jestem martwa.
Ale przecież żyję, przecież całymi dniami piszę te zasrane sprawozdania.

Ot, zagwozdka.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Ten post nie ma tytułu

O tym nie mówią. Nie pokazują. Nie wiem dlaczego - może nie ma takiej siły przebicia jak krew i ciemność.
Nie widuje się pięknych, słonecznych dni, kiedy nie dzieje się nic dziwnego.
Nie chcą pokazywać oczu jak po wypaleniu tony zielska. Powiek opuchniętych, ale wyglądających groteskowo, bo przecież nie ma siniaków.
Garści włosów wyrwanych w obrzydliwej rozpaczy, stosu posklejanych chusteczek.
Obojętnej internetowej pogawędki, w której wiadomości wystukuje się drżącymi palcami.
Zimnej wody wylanej na łeb, kilku warstw korektora, wizyty w sklepie.

To jest wszystko takie  brzydkie. Takie paskudne. Może trochę komiczne.
Jak się stoi i nagle upada i leży, leży, leży.

środa, 6 maja 2015

And may PRRFFFLLLL be our always

Bo to taka historia, wicie, rozumicie. Tak urzekająco zwyczajna. Bez żadnych zwrotów akcji, bez tajemniczych wielbicieli, wierszy, liścików podrzucanych do kieszeni płaszcza. Bez pieni, bez wielkich wyznań.
Taka sobie o.
Nawet nie jakoś super hurraoptymistyczna, bo od czasu do czasu zakłócana przez zalegające we mnie pokłady irracjonalnego strachu przed wszystkim w ogóle. I że będzie tak, jak ostatnio. I że dlaczego akurat ja?
Ale wielkim jej plusem jest - nie jest wcale tak jak ostatnio.
Bo oto nie czuję się zdenerwowana. Bez trzęsących się rąk, bez rumieńców, bez poczucia niższości, bez niedomówień. Ot, tak po prostu.
Są takie chwile, kiedy czuję się bardzo spokojna. Bezpieczna. Kiedy czuję - nieszczęsny Checzchoku, ja cię nie poznaję ! - że wreszcie wszystko jest tak, jak być powinno.

W zasadzie nie jest to historia warta opowiadania. Tak cudownie pozbawiona szalonych zrywów, zagadek i wielkich porywów serca.

Ale może właśnie dlatego, że namęczyłam się niemało w ciągu ostatnich kilku lat, teraz jest mi tak cudownie zwyczajnie. To wszystko jest takie naturalne, takie oczywiste. I mogę być sobą.

To nie jest historia, w której ropucha całuje księcia i nagle zostaje uleczona z depresji, wszelkich możliwych lęków, a jej wymiary zostają uzupełnione do dwóch dziewięćdziesiątek w strategicznych punktach.
To nie jest historia poetycko-liryczna, ani melodramatyczno-tragiczna.

To jest historia, która zawiera groteskowo różowe drzewa i wektory prędkości mijających się tramwajów.
To jest historia, która zawiera rozmowy o zasadach mechaniki kwantowej, toczone na pustym placu zabaw.
To jest historia rechotu bez żadnej refleksji.
Karminowych tulipanów i kebabów konsumowanych pod rozgwieżdżonym niebem.
Bliskości, która nie wiąże się z dyskomfortem.
Milczenia na temat dowolny.
Całek trygonometrycznych i równań różniczkowych.

Nade wszystko zaś - jest to historia Checzchoka, który po raz pierwszy nie czuje się samotny.
I który bardzo by chciał dążyć z tą historią do nieskończoności. Albo niech chociaż trwa przez jakiś czas.

sobota, 28 marca 2015

Różewicz approves

Jak dobrze Mogę słuchać
ptaków w parku
Myślałam
nie ma ptaków i parków

Jak dobrze Mogę czuć
ciepło innej dłoni
Myślałam dłonie
nie dają już ciepła

Jak dobrze Jestem z nim
Tak mi serce bije
Myślałam
że nie mam już serca

środa, 7 stycznia 2015

Niemalowane drewno

- Nie no, ale serio, co jest grane, czemu znowu płaczesz?
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz, co to znaczy, że nie wiesz, przecież chyba nie ze szczęścia?
- ...
- Chyba ze strachu przed szczęściem.

To tak niewyobrażalnie niepodobne do czegokolwiek, co mi się wcześniej przytrafiało, że zabrakło mi skali reagowania. I bardzo bym chciała, bardziej niż jestem w stanie wyrazić, żeby ten wpis miał kiedyś kontynuację.

sobota, 3 stycznia 2015

Oj, głupia

- Ło, a co ci się tu stało?
No proszę, pierwszy raz ktoś zapytał.
- A, to kot mnie drapnął jak się rozbawił. - odpowiedziałam obojętnie, po raz pierwszy używając słynnej wymówki.
Rękopisy nie płoną, kurka, pomyślałam, czując się ubawiona tymi słowami.

Oj, zalazł mi miniony rok za skórę.

Pociągnęłam solidnego łyka taniego ruskiego specyfiku. W żyłach wciąż tańczyło wino - wakacyjna pamiątka. I było mi dobrze. Tak po prostu. Trochę zimno w kartoflowaty nos, ale jednak - lepiej niż w zeszłym roku.

Końcówka 2014 okazała się zaskakująca. Popadłam w absolutną Nirwanę i chyba nigdy przez tak długi czas nie było mi wszystko tak bardzo obojętne. Samotność i depresja, choć trzymają się mocno, okazały mi coś na kształt litości i dały sobie na wstrzymanie.
To był dla nich pracowity rok.

Upojone trochę winem, a trochę przaśną atmosferą, odpaliłyśmy punkt obowiązkowy każdej babskiej imprezy, czyli karaoke. I wprawdzie mam dziwną zdolność doszukiwania się we wszystkim drugiego dna, to jednak wiem, że nieprzypadkowo śpiewały mi akurat tę piosenkę.

Małgośka kochaj nas na smutki przyjdzie czas
Zaśpiewaj raz zatańcz raz
Małgośka tańcz i pij
A z niego sobie kpij
A z niego kpij sobie kpij
Jak wróci powiedz nie, niech idzie tam gdzie chce
Ej głupia ty, głupia ty

Oj, głupia byłam tego roku.

I tak sobie myślę, że mogłabym go podsumować tymi samymi słowami - a to chyba najlepsze świadectwo cienkich czasów, które nastały.

Ach, to nie było warte

by sny tym karmić uparte



by stawiać duszę na kartę

ach to nie było warte.



Ach, to nie było warte

by nosić łzy nie otarte



i by mieć serce wydarte

to wcale nie było warte...