niedziela, 27 kwietnia 2014

Miłość rośnie wokół nas

Bezmiar samczego skurwysyństwa zadziwia mnie, zaprawdę powiadam Wam.

Ale przynajmniej Mistrz i Małgorzata są razem szczęśliwi.


(a tak w ogóle, to pisząc tego posta, nie wiedziałam, że wstawiam ostatnie zdjęcia mojej cukrówkowej pary. Niedługo potem Mistrz zmarł a Małgorzata zniknęła, choć nie mogę określić, czy tak całkiem-całkiem, czy po prostu znalazła innego partnera i inny karmnik)

czwartek, 10 kwietnia 2014

Wina wina

Być może to wina wina.

Tak, zdecydowanie to wszystko przez nie.

Bo jest dopiero popołudnie, na dworze się przejaśniło, a ja siedzę i piję.

I piję.
I piję.

W głowie mam miękką gąbkę.

Chyba się upiłam.

Z radości się upiłam.
Ze szczęścia się upiłam.
Z trzeźwości się upiłam.
I z żalu się upiłam.

Kilar brzęczy w głośnikach.
Mistrz łazi po parapecie.
Julek zasnął z nosem wtulonym we własny tyłek.

I chociaż to bardzo pretensjonalnie brzmi, każdy łyk to kolejne wspomnienie.
Oczy, klęk, ławka, słońce, wzrok.
Zeszyt.
Dotyk.
Milczenie.
Poniżenie.
Strach.
Zwycięstwo.
Porażka.

Właściwie skończyłam już Cyrk.
Albo Cyrk skończył ze mną.
Niewiele ze mnie zostało.

Za mniej niż miesiąc matura.
m
a
t
u
r
a

A ja o głupotach myślę.

Bo to nie tak miało być.
Tak mi wino podpowiada.

Wszystko miało potoczyć się inaczej.
Szepce do ucha.
Szumi w głowie.

To moja wina.
Nie wina.

środa, 2 kwietnia 2014

Proza mrówczana

Próbowałam uciec na rowerze przed WOSem i niepokojąco szybko bijącym sercem.

W Schizmieście jest parkolas.
W parkolesie jest polana.
Na polanie jest śliczna, soczyście zielona trawa.
Na trawie położyłam bluzę.
A na bluzie położyłam swoją ziemską powłokę.

Ległam na wznak, z patykowatymi kończynami rozrzuconymi niedbale wokół korpusu. Cienki warkoczyk ozdobnie ułożyłam na ramieniu.

Wlepiłam krótkowzroczne oczy w niebo i obserwowałam kilka pyzatych obłoczków.

W pewnym momencie pomyślałam, że to przeuroczy obrazek: ta polanka, to niebo błękitniusie, i to zaleganie na trawce.
Dumna z tego, że przypadkiem mi taka liryka dnia codziennego wyszła, wyszczerzyłam uzębienie do przyglądającej mi się wiewióry.

I snułam przemyślenia, oczywiście.

To zabawne.
Nie wiem kiedy i jak to się stało, że jestem tu, gdzie jestem.
Że lada dzień, za kilka mrugnięć, skończę Cyrk.
Jeszcze jeden okres i będę pisać maturę.
maturę.
Czujecie to?

A nie tak dawno przecież pisałam na ŚKZ o problemach z wyborem liceum.
Czujecie to?

Jestem niewyobrażalnie stara. I przy tym tak bardzo niedoświadczona prawie we wszystkim.
Nadaję się tylko do takich scenek - leżenie, patrzenie, myślenie. Trochę matmy.
I nic więcej.

nic
więcej

I jeszcze te mrówki.
Bo, wicie, rozumicie, takem się ucieszyła tą polanką, żem nie zauważyła, że położyłam bluzę na mrowisku.
Chuj poezję strzelił.

Trzeba obliczyć ze dwie delty.
Bo, nieprawdaż, matura.