czwartek, 15 września 2016

Są takie dni

...kiedy pomimo farmako- i psychoterapii mam ochotę wczołgać się pod jakiś kamień i tam umrzeć.

wtorek, 6 września 2016

200% normy

Dwa tygodnie niezmąconego obecnością obywatela W. wypoczynku minęły zdecydowanie zbyt szybko.

Nikt mnie nie wyzywał, nie ośmieszał i nie wytykał moich rozlicznych wad oraz ogólnej nieudolności, niezdarności i niedostosowaniu do życia w jakimkolwiek społeczeństwie.
Nikt nie podkradał moich słodyczy, nie komentował wyczynów kulinarnych i nie opowiadał kocopołów na temat zgubnych skutków braku aktywności fizycznej i potencjalnej otyłości.
Nikt nie darł mordy.

Ale niestety obywatel W. powrócił pełen nowych sił do pastwienia się nad słabszymi od siebie. Chyba zmienię my ksywkę na Stachanow.


czwartek, 1 września 2016

Czarny Pies, odcinek milionowy

  Internetowi mędrkowie uparcie twierdzą, że ruch na świeżym powietrzu i odpowiednia dawka słońca kurują depresję równie dobrze, co magiczne pigułki. Może coś w tym jest - a może nie.

  W każdym razie starałam się korzystać z nielicznych słonecznych dni. Trochę pojeździłam na rowerze, trochę się nawet pokąpałam i trochę przypiekłam. Nigdy nie należałam do antropomorficznych personifikacji afirmacji życia, ale w ciągu kilku ostatnich tygodni moje samopoczucie zrobiło się jakby ciut-ciut lepsze i jakby nieco mniej labilne. (czyli nadal jest chujowo, ale mniej niestabilnie niż wcześniej i rzadziej myślę o samobójstwie). Przede wszystkim łudziłam się, że w końcu miną moje nieuzasadnione niczym ataki lęku panicznego - a ku temu myśleniu miałam całkiem solidne przesłanki.
Do wczoraj.

  To był naprawdę miły dzień. Słońce, plaża, woda o temperaturze od której nie zamarzały nogi. Nie zrobiłam, nie zobaczyłam ani nie powiedziałam niczego, co mogłoby mnie w jakikolwiek sposób zestresować. Krótko mówiąc - wszystko grało.
Aż tu nagle się zepsułam.

  Czemuż, ach, czemuż, mój ty Psie Czarny, musisz tak mię podgryzać znienacka? Kąsasz bez ostrzeżenia, nagle, bez zapowiedzi - a ja taka niegotowa. Kiedyś się przecież zapowiadałeś. Może ostrożnie, z pewną dozą nieśmiałości - ale jednak wyczuwałam, że się zbliżasz. To dziwne, nerwowe napięcie nie było wcale łatwe do zniesienia (nie mówiąc już o świadomości, że lada moment nie będę już w stanie udawać, że jestem normalna), ale przynajmniej wiedziałam, czego się mogę spodziewać.

  Musiałam wpaść w naprawdę obrzydliwe bagno, skoro w końcu się przemogłam i poprosiłam o pomoc. Grzecznie łykam kapsułki, które mają cię unieszkodliwić. Opowiadam na terapii różne rzeczy, bo mam ich naprawdę dużo do opowiedzenia. Czasami nawet udaje mi się nie płakać. Nawet niektóre z moich snów robią się mniej mroczne i męczące. Teoretycznie powinnam już pomalutku wychodzić na prostą. Powiedz mi zatem - jak mam wierzyć, że będzie chociaż trochę lepiej i trochę bardziej stabilnie, skoro po dniu spędzonym na aktywnym wypoczynku, kiedy kładę się spać z myślą, że mam już plan na następny dzień, nagle zdejmuje mnie to stare, paraliżujące przerażenie?

Ogarnij się, Ponuraku.