Także tego.
Tracę kompletnie irracjonalne ilości czasu na studiowanie czegoś, co mnie ani nie interesuje, ani nie zapewni pracy w zawodzie.
Nie mam czasu i pieniędzy na terapię, w której pokładałam sporą nadzieję, że chociaż dowiem się, czemu jestem taka zjebana. Co prawda nie dowiedziałam się niczego i straciłam kilkaset złotych, ale chociaż na chwilę przełamałam stagnację.
Jest źle.
Bardzo źle.
Przez jedno weekendowe popołudnie co tydzień muszę udawać, że jestem ładna, wesoła, mądra i mam ochotę na seks. Tego mi tylko brakuje, żeby mnie zostawił dla jakiejś sensowniejszej panny ze stabilną psychiką.
Jestem martwa.
Ale przecież żyję, przecież całymi dniami piszę te zasrane sprawozdania.
Ot, zagwozdka.