wtorek, 8 maja 2012

Bezimienna groza

Są zamknięte w niewielkim, szczelnym pudełku zawieszonym w ciemnym szybie mniej więcej trzydzieści metrów nad bezpiecznym, stałym gruntem. Pudełko sunie w górę wśród jęków starych metalowych lin i miarowego postukiwania liczącego grubo ponad dwie dekady mechanizmu. Wokół rozbrzmiewają niepokojące zgrzyty powielone przez głuche echo odrapanego budynku. Wielkim szczęściem byłaby możliwość stwierdzenia, że jest od lat opustoszały. Niestety mieszkańców o przerażających nadgryzionych zębem czasu fizys ma aż nadto.
Klaustrofobiczna klitka ma tylko jedno wyjście - to dobra wiadomość. Zła jest taka, że nie sposób ustalić jak go użyć.
Tajemnicza symfonia gardłowych pomruków i chrząknięć rośnie w siłę. Wszędzie wokół pobrzmiewają odgłosy, dzięki którym łatwo odkryć, że ma się włoski na rękach.
Licha, mocno wyblakła jarzeniówka co rusz gaśnie, pozostawiając pudełko w nieprzeniknionej ciemności. Przyspieszone oddechy w zastraszającym tempie wyczerpują zapasy tlenu.
Klateczka stoi, a jej więźniowie gotują się już na pewną śmierć w męczarniach. O ile dopisze im szczęście, padną tutaj z braku powietrza. Jeśli nie - niechybnie dopadną je bezimienne stwory, wydające te wszystkie nieartykułowane gulgoty i rzężenia.
Panie Boże, jeśli jesteś, zbaw moją duszę, jeżeli ją mam.
Spotniałe dłonie drżą, sunąc po gładkich ścianach celi śmierci.
Jedna  ze skazanych (zapewne w przedśmiertnych drgawkach) napiera całym niewielkim ciężarem swego ciałka na miejsce, gdzie powinny być drzwi.
Z impetem wypada na brudny korytarz,  na całej swej długości pokryty paskudnym grafiiti.


I tak dwie blondynki odkryły, że drzwi niektórych wind NIE rozsuwają się same po dotarciu na docelowe piętro.
Swoją drogą nie ma to jak zdrowotna przechadzka po schodach.
Najlepiej przez dziesięć pięter.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz