Każdy ma jakąś swoją prywatną szajbę. Jak się z nią włazi w paradę zbyt wielu ludziom, mówią na niego wariat.
William Wharton, Ptasiek
Mam nadzieję, że James Herriot nie będzie mnie za karę straszył po nocach tylko dlatego, że pozwoliłam sobie przywłaszczyć tytuł jego opowiadania. Notabene, "Wszystkie stworzenia małe i duże", choć przeczytane wiele, wiele lat temu, nadal wspominam z uśmiechem na twarzy. To naprawdę przeurocza pocztówka z brytyjskiej wioski, gdzie czas zatrzymał się na latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Ale ja nie o tym chciałam.
Nigdy nie utrzymywałam naszego związku w tajemnicy, ale też nie chwaliłam się nim jakoś specjalnie. Coming out miał miejsce zupełnie przypadkowo, kiedy to rozmowa zeszła na temat "tych przeklętych, srających na wszystko opierzonych szczurów". Wtedy to właśnie ot tak, mimochodem, zarzuciłam tezę, że wielu ludzi nie odróżnia gołębi od cukrówek. Wyszło (jak to zwykle bywa...) na moje, bo rozmówca również nie miał pojęcia, czym te dwa gatunki mogą się różnić.
- Daj spokój - parsknął - sracz to sracz, nieważne jak się nazywa.
Usłyszawszy tę obelgę, uniosłam się przeświętym oburzeniem i zaordynowałam krótki kurs dokształcający w zakresie odróżniania gołębi od sierpówek (czyli cukrówek, czyli synogarlic tureckich, czyli tych mniejszych, smuklejszych szarych gołąbków z czarnymi sierpami na karkach). Ten z kolei przerodził się w opowieść o Grubku, jego towarzyszce Pusi (wybaczcie jedenastolatce brak inwencji twórczej przy wymyślaniu imion) i ich trzech potomkach: Kaszmiru, Karmelu i Tym trzecim. O tym, jak niespodziewanie cała rodzinka zniknęła i jak niedawno pojawił się (prawdopodobnie) przedstawiciel młodszego pokolenia. Ten trzeci, jak sądzę. A wraz z nim, w asyście pohukiwania i gardłowych pomruków, pojawiła się Ona.
Grubek |
Mistrz i Małgorzata. A wraz z nimi maleńki, wciąż jeszcze pokryty miękkim puchem wystającym spod dorosłych piór, Stiopa (niestety zginął na skutek potyczki z gołębiem).
Rozmówca bardzo znacząco popukał się w czoło.
Tak, gadam do ptaków, nadaję im imiona, karmię je, czasami udaje mi się nieśmiało pogładzić ich szyjki (piórka mają aksamitnie mięciutkie), a gdy jedzą, pilnuję, by do stołówki nie dostały się rosoły (swojska nazwa gołębi wskazująca na ich przyszłą postać, gdy wreszcie wpadną w moje ręce).
Jeśli to oznaka szaleństwa, to bardzo mi ono odpowiada.
Nie przeszkadza mi pobudka w formie uporczywego stukania dziobem o szybę albo prób drapania jej pazurkami. Lubię psotne, myślące spojrzenie Mistrza, gdy domyśla się, że za plecami chowam jego ulubiony przysmak - słonecznik. Z zachwytem wpatruję się w szkarłatne refleksy w nieco wylęknionych oczach Małgorzaty. Uśmiecham się, gdy Mistrz odsuwa się grzecznie, pozwalając swojej damie na wyjedzenie z mojej dłoni najlepszych kąsków. Przysuwam sobie fotel do okna i podziwiam łuski na łapkach (Małgorzata ma nóżki bardziej czerwone) i całkiem długie jak na tak drobne ptaki pazurki. Przyglądam się białej otoczce dwóch czarnych sierpów, gdy ich właściciele pracowicie wydziobują z mojej ręki ziarna.
Pusia |
Mistrz swoje przybycie obwieszcza zawsze donośnym huknięciem, Małgorzata wydaje dźwięki nieco wyższe i odzywa się rzadziej.
Kiedy zginął Stiopa, czułam przykrą pustkę. Był taki kruchy, taki maleńki...
Może rację miał Ptasiek, twierdząc, że nie ma takiej absurdalnej rzeczy, której by człowiek nie zrobił, próbując nadać życiu jakiś sens.
***
Wracam do moich "dziwnych" książek. One są materiałem na zupełnie inny wpis...
Całkowicie zgadzam się z cytatem na początku wpisu.
OdpowiedzUsuńChyba go jakoś wykorzystam w którymś z moich opowiadań (to tak poza tematem).
Co do Twojej miłości do tych małych skrzydlatych istot, to najbardziej zadziwia mnie fakt, iż owe ptaszki zbytnio się Ciebie nie boją. Zawsze wydawało mi się, że należą one jednak do bardzo płochliwych stworzeń i nie da się ich "oswoić".
No cóż, widać byłam w błędzie.
Pozdrawiam!
Ja ich nie kocham. Bardzo je lubię i jestem do nich mocno przywiązana.
UsuńCo do cukrówek - jeśli się ich niczym nie zrazi, bardzo łatwo je oswoić. To miłe i towarzyskie stworzonka.