Moim życiem rządzą ostatnio kosmate Niechce misie. Miśki te oblepiają mnie zewsząd swoimi tłustymi łapkami, wczepiają się w ubrania pazurkami i nie pozwalają na robienie czegokolwiek, co wykraczałoby ponad schemat dziennej rutyny: pobudka-włosy-śniadanie-pojechać tam- przeżyć- wrócić-obiad-lekcje-nauka-spać.
Jestem przemęczona, zdołowana zestresowana i przeżywam kryzys we wszelkich sferach życia. Najchętniej wykopałabym sobie gdzieś norkę i zahibernowała się do maja.
Ale nie mogę.
Niestety.
Dziecko mi urosło, wiecie?
Czasem patrzę na Niego i myślę, że to niemożliwe, żeby moje maleństwo było już takim wielkim potworem.
Wiem, że jak na kocura Ragdoll i tak jest stosunkowo niewyrośnięty. Właściwie jest nawet dość mały. Stosunkowo. Statystycznie.
Koń w tle ma na imię Mefistofeles.
Dzisiaj rano otworzyłam oczy i znalazłam się w samym centrum rozkosznie miękkiego, czarnego, rozmruczanego uniwersum. Jakby nic poza nim nie istniało.
Powinnam teraz nadrabiać zaległości, ale nie chce mi się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz