środa, 11 czerwca 2014

Salvador

Ucieszyłam się niezmiernie, gdy dotarła do mnie wieść, że w mojej mieścinie można sobie obejrzeć szkice Dalego do Boskiej Komedii.
Zadarłam więc kiecę i pognałam się odchamiać, bo czułam, że po kilkudniowym odmóżdżeniu tych kilka neuronów, które mi się ostały, kwiczało żałośnie, błagając o jakąś bardziej wyrafinowaną rozrywkę.

Obrazki były urzekająco niepokojące, dokładnie w tym stylu, który przemawia do mojego poczucia estetyki. Wprawdzie wizja Dalego odbiegała od moich wyobrażeń o scenerii w dziele Dantego, ale i tak patrzało się przyjemnie. To zadziwiające, jak bardzo tajemnicze mogą być te dziwne, powyginane, groteskowe plamy rzucone na ledwo zarysowane, linearne tło, jakby z niewymazanymi liniami określającymi perspektywę.
Jak w moich snach.
Nieraz odnosiłam wrażenie, że Dali i Beksiński siedzieli mi w głowie i malowali wizje, które w niej powstawały.

Ale to nie szkice były najdziwniejsze.
Byłam pewna, że wchodzę do tego mini-muzeum po raz pierwszy. Sęk w tym, że ja już tam byłam. I to w dodatku - w moich snach. Na łapę własną i Julka, i Ziutki przyrzekam, że to wnętrze śniło mi się już kilka razy. Potrafiłam nawet odtworzyć drogę do odpowiedniej sali, wprawiając opiekunkę wystawy w pewną konsternację (- To pani tu już była? -Tak, w pewnym sensie). Wszystko, każdy szczegół wystroju, było dokładnie tak, jak w snach - rzeźbienia schodów, kominek, obrazy, ozdobne popiersie, kolor drewna, wygląd parkietu...
Dejavu nie jest dla mnie niczym nowym. Przynajmniej raz w tygodniu stwierdzam, że dana sytuacja już kiedyś miała miejsce. Jestem do tego uczucia tak przyzwyczajona, że przestało nawet budzić niepokój. Dużo gorsze jest odkrycie, że byłam już w miejscu w którym, chrzanić logikę, nigdy nie byłam. Albo, co gorsza - byłam tylko we śnie.
Nie potrafię tego wyjaśnić. O ile jeszcze można by stwierdzić, że być może byłam w tym muzeum (albo bardzo podobnym) dawno temu i tego nie pamiętam - ale w takim razie jak wytłumaczyć uporczywie nawracające sny o Schizowicach?

Trwało to przez co najmniej trzy miesiące, ponad rok temu. W moich snach zaczęła się pojawiać jedna i ta sama ulica. Problem w tym, że nijak nie mogłam sobie przypomnieć, żebym kiedyś ją widziała. Nie miałam pojęcia, gdzie mogła się znajdować i czy w ogóle istniała.
A pewnego dnia...
Trochę się przeliczyłam ze skutecznością skrótu i przypadkiem zaczęłam się kręcić na rowerze w okolicach centrum Schizowic. Zatrzymałam się więc na chwilę, żeby podumać nad swoim położeniem - i wtedy - zorientowałam się, że stoję naprzeciwko domu, w którym mieszkałam. Na ulicy, którą tyle razy się przechadzałam. W miejscu, które widziałam w najdrobniejszych szczegółach.
Sęk w tym, że na sto procent byłam tam po raz pierwszy i nie wiedziałam nawet, że to właśnie ta ulica mi się śniła.

W tym poście chyba nie będzie puenty, bo jakąż można by go podsumować? Miesza mi się w głowie? Jestem jak ta tancerka z Czarnego Łabędzia i nie odróżniam prawdy od fikcji?

Nie rozumiem po co są mi w życiu te surrealistyczne wątki.

8 komentarzy:

  1. Też tak czasem mam, choć nie przytrafiają mi się aż tak spektakularne jasnowidzenia ;). Ludziom zdarzają się niezwykłe rzeczy, jednym częściej, innym rzadziej. Mam koleżankę, którą nazywam medium, bo ma mnóstwo podobnych historii. Wolę wierzyć, że to nie złudzenia, świat wydaje się wtedy jakoś znośniejszy. Swoją drogą, prześliczne słowo- Schizowice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słówko samo do mnie przyszło w chwili, kiedy stałam jak ten baran z niemądrą miną i gapiłam się na "swój" dom. Staram się ratować niby-logicznym wyjaśnieniem, że kamienice są do siebie podobne i może te ze snu widziałam w innym mieście (na pewno nigdy nie byłam na tamtej ulicy w Schizowicach), ale mnie samą nie bardzo ono przekonuje.
      Taki schiz ;). Zresztą, lubię nazywać ludzi, rzeczy i miejsca. Wydają się wtedy jakby oswojone.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ja bym się cieszyła. Kiedyś zdarzyło się coś, co sprawiło, że na krótki czas uwierzyłam na 100%... to było cudowne uczucie.
      Btw., mam wrażenie, że będziesz studiować w moim mieście ;) Więc jeśli zobaczysz kiedyś na ulicy w Węglokopach dziwaczną istotę w gorsecie i spódnicy do ziemi, zapewne będę to ja.

      Usuń
    4. Też zdarzały mi się chwile szaleństwa, kiedy w coś wierzyłam, ale zawsze później bardzo tego żałowałam.
      Co do Węglokopów, to bywam tu od trzech lat (Cyrk) i jak dotąd albo nie spotkałam nikogo w gorsecie, albo spotkałam, ale nie zwróciłam na niego uwagi.
      Zmieni się jedynie region mojego bytowania w tym przykrym mieście.

      Usuń
    5. Jak to przykrym? Czy aby na pewno chodzi o miasto na G z pewną słynną wieżą?

      Usuń
    6. Nigdy w życiu nie byłam w Gliwicach. "Mój" wydział polibudy jest w przykrym, szarym mieście z nędzną imitacją statku kosmicznego na Korfantego ;).
      Cyrk, nota bene, znajduje się niedaleko tej jakże monumentalnej, powalającej piękne budowli.
      Co do miasta z wieżą, czy w okolicach Akademickiej stają busy z Węglokopów? Będę musiała się tam pojawić treningowo, jeszcze przed inauguracją roku, nomen omen, akademickiego.

      Usuń
    7. Szkoda. Jak będziesz, koniecznie zajrzyj do Czekoladziarni (wchodząc od strony ul. Zwycięstwa na rynek przecinasz go na skos i wchodzisz w ul. Krupniczą, lokal jest przy końcu uliczki). To najładniejsze miejsce w tym mieście.
      Niestety nie wiem nic na temat busów, nie lubimy się z komunikacją miejską.

      Usuń