czwartek, 3 sierpnia 2017

A jednak nie umiem się rozstać z blogaskiem

Checzchok jakoś już wrósł we mnie przez te wszystkie lata i nie miałam serca tak po prostu go usunąć - jakby nigdy nic się nie stało.
Regularnie pisałam tylko w czasie liceum - najpierw podbarwione humorem historyjki o dupie Maryni, a potem już ciężkie, depresyjne wpisy o tym, że ja tak właściwie bardzo chcę umrzeć. Bo tak całkiem szczerze - pragnęłam tego mocno i nawet w pewnym momencie miałam już wszystko przygotowane, ale w jakiś zakręcony sposób "uratowała" mnie depresja. Bo wiecie (do kogo ja tu piszę; przecież te notki czytam tylko ja i to z kilkuletnim opóźnieniem) - takie samobójstwo to wymaga całego mnóstwa wysiłku.
Nadal bujam się na sinusoidzie - raz jest lepiej, raz gorzej, a czasem już bardzo źle. W chwili obecnej jest nawet sponio jak na moje możliwości, ale nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że znowu przyjdzie epizod depresji. I znowu leki, znowu groźba szpitala z zakratowanymi oknami. Znowu.

Poczyniłam pewne postępy. Częściowo zmieniłam środowisko, szczerze polubiłam swoje nowe studia i ludzi z grupy(!). Na zajęcia przychodziłam z przyjemnością - a w każdym razie bez myśli samobójczych, co w moim przypadku jest już sporym sukcesem. Zaczęłam dorabiać, więc częściowo pozbyłam się ogromnie ciążącego mi uczucia, że jestem parszywym pasożytem.  Terapeutka i matka są ze mnie dumne, a przynajmniej tak twierdzą.

Sęk w tym, blogasku, że ja z siebie nie. Czasami przez krótką chwilę, ale wszelkie objawy optymizmu zaraz ulegają wewnętrznemu krytykanctwu. Bo tak właściwie jak żałosny jest fakt, że w moim życiu najmniejszy choćby kroczek w przód to jakby przeskoczenie Wielkiego Kanionu? Nie mam już siedemnastu lat (kiedy to było...?) i nie jestem dzieckiem. To znaczy jestem. A być nim nie powinnam. Mam już cały milion lat i jedynym moim osiągnięciem było napisanie sprawdzianu z historii na 108%.

Sporo się zmieniło od czasów założenia blogaska - ale też nie zmieniło się nic. Wyprostowali mi zęby - a tymczasem psychika nadal powykrzywiana na wszystkie strony. Mam całe stado trupów w szafie. Każdy ma na dużym palcu stopy papierową zawieszkę. Przemoc, alkoholizm, prześladowanie, okaleczenia, on próbował ją udusić, dlaczego on mi to zrobił, tylko to sobie wymyślasz, musisz w końcu nauczyć się czerpać z tego przyjemność.

Jest taka rzecz, z której muszę nauczyć się czerpać przyjemność - to fakt.

2 komentarze:

  1. Mylisz się, czyta to przynajmniej jedna osoba, oprócz Ciebie z przyszłości, a jestem to ja. Nigdy nie napisałam żadnego komentarza (bo moje przemyślenia w porównaniu do Twoich to udawanie, że posiadam rozum), ale śledzę twoją twórczość już baaaardzo długo, przekliknęłam się tu jeszcze ze ŚKZ, a więc z czasów dawnych i pokrytych już kurzem. Przykro by mi było, gdybyś opuściła blogaska, często tu zaglądam i zawsze czuje się zawiedziona i zmartwiona, gdy nie widzę nowego posta. Trzymam za Ciebie kciuki i życzę powodzenia z panem (bo najnowszego pościka przeczytałam of course), z którym można omawiać "Mistrza i Małgorzatę", mam nadzieję, że nie przelejesz tego łzami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że pojawienie się tutaj nowego komentarza bardzo mnie zdziwiło - ale w pozytywnym sensie. Dobrze wiedzieć, że ktoś tu jeszcze oprócz mnie zagląda.
      Serdecznie dziękuję za kciuki :)
      A co do kolegi... cóż, pora na minutę ciszy dla Checzchoka poległego w friendzone [*]. Ale nie odpuszczam!

      Usuń