sobota, 22 września 2012

Banalnie`

Zebrane w kiczowatym błękitnym kajeciku z kotkiem, spoczywają wstydliwie na dnie szuflady. Namacalne dowody mojej słabości.

Frazesy, komunały, banały. Gnieżdżą się stłoczeni - pióro w pióro - Heine z Herbertem, Bułhakow z Borowskim, Nałkowska z Nabokovem, Goethe z Grudzińskim, Szałamow z Salingerem, Pratchett z Poquelinem, Dante z Dostojewskim, Kuczok z Krasickim, Wharton z Wiśniewskim, Miłosz z Moczarskim...
Każdy zeszyt sygnowany Nabokovem, każda książka z Bułhakowem z tyłu... Czasem Mickiewicz - gdy lekcja dłuży się niemiłosiernie.

Nie szukam w nich mądrości ani natchnienia (zresztą, do czego mi natchnienie?!). Nie wzruszam się przy nich i nie czuję bardziej uduchowiona. Ale mimo to lubię tę świadomość, że są blisko. Że wystarczy wysunąć szufladę, rozejrzeć się trwożliwie, czy aby nikt nie patrzy i czy żaden nieproszony gość nie planuje wtargnąć do pokoju - i już mogę poczuć, że ktoś, kiedyś, w jakiś sposób, powiedział to, co sama chciałabym powiedzieć. A już zwłaszcza to, czego nie mogę wyrazić słowami. Albo boję się to zrobić.

To czasem bywa praktycznie. Zwłaszcza taki Mickiewicz. Służy mi za jednostkę czasu - oczekiwanie na przystanku i jazdę autobusem od dawna już zwykłam odliczać Redutami Ordona. Z reguły wystarczy półtora, by dostać się z punktu A do punktu B. Wersy w głowie odtwarzają się automatycznie. Proces myślenia Reduty zaczyna się właściwie bez udziału mózgu - ot, mija się ulicę Ordona, więc pora rozpocząć wewnętrzny monolog.
Namstrzelaćniekazanowstąpiłemnadziałoispojrzałemnapole... Et cetera.

Nie nazywam ich złotymi myślami. Bardziej pasowałoby określenie pozłacane.

Czasem to antytezy.

Nie można żyć bez nadziei, rzecze literat znad Newy.
Nadzieje wszystkich ludzi kończą się rozczarowaniem, a to, czego oczekują, idzie na marne - odpowiada na to zachodni preromantyk.

Nikt nie ma tu racji i nikt jej mieć nie będzie. I na tę okazję także mam akuratny cytacik pewnego hrabiego ze Wschodu:
Przecie na jedną i tę samą rzecz można patrzeć tragicznie, stworzyć sobie z niej udrękę, i można patrzeć na nią po prostu, a nawet wesoło.

Nawet wesoło patrzałam dzisiaj kawałek wschodu słońca, widocznego między burymi zwałami betonu. Ot, trochę nieba i czubki drzew muśnięte głębokim, złotawym fioletem. A jednak ładnie to wygląda. Banalnie, ale uroczo.
...nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby ludzi poupychać na żelbetowych fermach, w jednako paskudnych molochach, ale tego kogoś należałoby dyscyplinarnie wysłać nad Kołymę. Z biletem tylko w jedną stronę.
Dawka adekwatnego do całego wpisu kiczu - Sacre Coeur wieczorową porą


Nie tak dawno temu dokonałam odkrycia. Otóż okazuje się, że i mnie - niepozornego, skulonego Checzchoka - można się bać. Och, jakąż rozkosz sprawiło mi usłyszenie tej wypowiedzi wygłoszonej  na wydechu, z prędkością karabinu maszynowego. A te ręce - poezja! Wciśnięte na szybko między kolana.  I tak  widziałam, że zadrżały.
To pewnie ze strachu, że ktoś mógłby zauważyć. No wiecie, tę bliskość z pariasem.
Ale i tak poczułam się nieprzyzwoicie dobrze.

Nigdy nie twierdziłam, że jestem dobrym człowiekiem.

2 komentarze: