wtorek, 19 lutego 2013

Znowu wspominki

Blogów, które stworzyłam od czasów uzyskania dostępu do łorld łajd łeb nie da się policzyć na palcach rąk. No chyba, że urodziło się w Czarnobylu po eksplozji reaktora.
Żywot większości z nich był nader krótki i nierzadko ograniczał się do jednego-dwóch wpisów i stworzenia siermiężnej szaty graficznej, obfitującej w kolorowe gifki i kucyki rzygające tęczami. Kilka z tych tworów miało zawierać opowiadania, inne z założenia miały stanowić poradniki, a niemało było i takich, których istnienie nie miało głębszego sensu, ale internauci - o dziwo - walili na nie drzwiami i oknami, zostawiając po sobie syf w postaci spamu i bluzgów.
Rzecz jasna należy mieć na uwadze, że w moim pojęciu "tłumy" niekoniecznie są tak liczne, jak na blogasiach   kulinarnych, czy tam o gwiazdkach szoł rodem z telepudła. W każdym razie dwa blogasie zgarnęły grupo ponad tysiąc komentarzy i kilkadziesiąt tysięcy odwiedzin. Liczniki puchły, a ja - zmuszona do wirtualnego obcowania z trollami - nieraz miałam ochotę wydłubać sobie oczy plastikową łyżeczką dołączoną do deseru lodowego z Biedry. Tego w kubeczku, z takimi twardymi kuleczkami na górze.
Wśród owych popularnych wśród dzieciaków blogów, był ŚKZ. Nie wiem, co mnie napadło żeby obdarzyć ów twór niecenzuralnie długim adresem i poświęcić go w całości stworzeniom, na których widok mam obecnie dreszcze. Mijały miesiące, blogaś dostał kilka poleceń, zagościł nawet na jakiś czas w top ten w tematyce okołozwierzęcej. Szał, pał! Checzchok-celebrytka! Niemożliwe? Ależ skąd - moja kolczasta natura rozwijała się stopniowo i wtedy jeszcze nie dawała o sobie zbytnio znać. Gdy zaś poczułam się bardziej najeżoną, zajebiście nieszczęśliwą i sfrustrowaną kulką - internetowy kurs uczenia królików niepotrzebnych pierdół zaczął nasiąkać moją żółcią.
A potem przeniosłam się tutaj.
Jest kameralnie - nikt mnie nie zaczepia na GG, nikt nie toczy piany, bo wpis był nie taki, jaki on by sobie życzył, żeby był; nikt nie testuje poziomu mojej wytrzymałości. I to mnię się podobuje.
Owszem, do tamtego tworu czuję pewien sentyment - z uśmiechem przeglądałam notki, które pisałam z niekłamanym zapałem - ale nie tęsknię do jego tworzenia. Było miło, było ciekawie, fajna przygoda. Ale to już zamknięty temat.

Znowu się rozgadałam o pierdołach. Masakra.
 Do meritum, kobieto, do meritum!

No więc weszłam sobie na wzmiankowanego blogasia  i skupiłam się na wpisach odbiegających od jego właściwej tematyki. Czytałam i czytałam - i doszłam do wniosku, że gdybym mogła wrócić do tamtych czasów, mając obecne doświadczenia - kopnęłabym się w kościstą dupę tak, że wyleciałabym na orbitę.
Idiotko! Wrzeszczałam do siebie, mając ochotę strzelić się w mordę. Co ty czynisz! Nie rób tego! To szaleństwo! Będziesz żałować! Jeśli sądzisz, że dotarłaś do kresu wytrzymałości psychicznej, to bardzo się zdziwisz!
To tak, jakby chodzić w szambie bez gumiaków. A potem widzieć samego siebie, jak się wpada w bezdenną studnię, wypełnioną całym gównem z okolicy. I nie móc nijak sobie pomóc.

Nie interesuje mnie zbytnio psychologia. Ani psychoanaliza, o Freudzie wiem tylko tyle, że był. Taka ignorancja to - oczywiście - powód do wstydu i bynajmniej nie szczycę się swoją niewiedzą.
Ale pomyślałam sobie, że przekopiuję na Checzchoka niektóre posty z tamtego bloga. Te, które mnie samej pozwolą dostrzec jak powoli, stopniowo zagłębiałam się w bagno, które ostatecznie pochłonęło mnie z donośnym plumknięciem.

4 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę ,że postanowiłaś czasami pisać posty z SKŻ na tym blogu ;D Powodzenia ! ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie, to raczej kopiować ;) Ale niektóre są mi dość bliskie, więc chcę, by były i na Checzchoku.

      Usuń
  2. Nie mi pisane jest Cię oceniać,ale wydaje mi się,że po prostu użalasz się nad sobą,jeszcze bardzie zatapiasz w bagno i jeszcze bardziej się unieszczęśliwiasz,zamiast zrobić cokolwiek ze swoim życiem.

    OdpowiedzUsuń