wtorek, 21 stycznia 2014

Kacetoszok

Po wielu miesiącach intelektualnej stagnacji postanowiłam wreszcie się odrobinę doliteraturować. A okazję mam ku temu dość poważną, bowiem od wakacji odkładam plan stworzenia jakiegoś zarysu prezentacji, którą będę musiała wygłosić jakoś w połowie maja. Listę tematów przejrzałam dość pobieżne, bo szukałam tylko jednego - i znalazł się. O obrazie kacetów.

Wyposażyłam się zatem w stosik literatury okołobozowej - i zaczęłam czytać. Nie dowiedziałam się niczego, czego wcześniej bym nie wyczytała.

A potem sięgnęłam po "W Piekle" Kossak-Szczuckiej.
Już samo określenie "pisarka katolicka" sprawiło, że zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Najogólniej mówiąc, unikam jak ognia wszelkiego katolickiego pierdololo, bo miewam od niego problemy trawienne.

Taki wiecie, rzyg ideologiczny.

No ale, uznałam, przecież kacet to kacet, cóż mnie może zaskoczyć?

No bo wiecie, bardzo rzadko trafiam na fragmenty, które z jakichś powodów zapadają mi głęboko w pamięć. Nie żeby całokształt nie był przerażający, ale jednak - jakaś psychopatyczna część mnie jest wciąż nienasycona. Doskonale pamiętam "25 na de", które u Borowskiego dostał jakiś-ktoś za uszczknięcie wątróbki umarlaka. Ba! Pamiętam nawet, że siedziałam wtedy na krześle - tyłem, z brodą na oparciu. I pamiętam ten dziwny dreszcz. Takie krótkie zdanko, proste stwierdzenie.
Albo trzysta tysięcy litrów ludzkiej krwi wyczytane u Moczarskiego.
Ale ja nie o tym chciałam.

No więc muszę przyznać, że konspiracyjna publikacja Kossak-Szczuckiej absolutnie mną wstrząsnęła.
I to - poziomem okrucieństwa.
Bynajmniej - nie wobec więźniów.
Fajna jest ta ich bozia, która się karmi cierpieniem...
Bo rozumiem, że religia ( czy raczej - wiara, bo ja te sprawy rozróżniam) jest pewnym ludziom potrzebna. Czasem do celów zbrodniczych, zwykle - do całkiem niewinnych.

Ale książki tak przesyconej ideologią nie czytałam jeszcze nigdy. Zacierają się szczegóły, fakty, opisy zdarzeń - nad wszystkim górują diabeł i bozia. Ideolo wciska się w najdrobniejsze szczeliny. Nie ma akapitu bez jakiegoś odwołania do wiary. Cierpienie uszlachetnia, męczeństwo, dręczeni księża, szatańskie pomysły, aniołowie...

...

W rzeczach ziemskich nie odbija się ideał, ale leży ciężka, krwawa praca człowieka. To myśmy budowali piramidy, rwali marmur na świątynie i kamienie na drogi imperialne, to myśmy wiosłowali na galerach i ciągnęli sochy, a oni pisali dialogi i dramaty, usprawiedliwiali ojczyznami swoje intrygi, walczyli o granice i demokracje. Myśmy byli brudni i umierali naprawdę. Oni byli estetyczni i dyskutowali na niby.


I nikt o nas wiedzieć nie będzie. Zakrzyczą nas poeci, adwokaci, filozofowie, księża. Stworzą piękno, dobro i prawdę. Stworzą religię.

U nas, w Auschwitzu

...

Czytałam tę broszurkę na raty i ledwo przez nią przebrnęłam.
Chyba jestem zbyt wrażliwa na takie faszerowanie światopoglądowe, bo nadal mi się tym tworem odbija.

Za to jest pewien plus - już wiem, której książki na pewno nie wpiszę do bibliografii.

Swoją drogą postaram się kiedyś stworzyć jakiś sensowniejszy wpis o sposobach pisania o kacetach i moim odbiorze takich relacji, bo kwestia jest dość ciekawa. No i będę mogła poudawać, że te blogasiowe dywagacji jakoś tam mają się do "pracy" nad prezentacją.

Która leży i kwiczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz