niedziela, 2 marca 2014

Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie...

Nie spodziewałam się tego.
Znaczy - owszem, miałam dziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że stanie się coś złego, ale nie sądziłam, że to będzie coś takiego.
Myślałam, że po prostu przyjdzie To.

Już prawie zapomniałam (albo po prostu wyparłam z pamięci), że istnieją rzeczy, przy których To wymięka, podwija ogon i skamląc ucieka z powrotem pod łóżko.

Umarłam.

Najgorsze w umieraniu jest to, że się potem zmartwychwstaje. Tylko po to, żeby umrzeć znowu. I tak w kółko.
Moje życie, zaprawdę powiadam wam, przypomina jakąś chorą sinusoidę.

Jakieś tysiąc lat temu, w erze przedśmiertnej, wypełzłam z Cyrku, posadziłam się na ławce i patrzałam na obłoczki popylające po niebie.
Coś wtedy myślałam. Snułam jakieś plany. Coś miałam zrobić, do kogoś zadzwonić chyba... Iść gdzieś może. Albo coś kupić.
Ale jakie to ma teraz znaczenie?
***
Skoro już musisz krzyczeć, rób to
cicho (ściany mają uszy), 
skoro już musisz się kochać,
zgaś światło (sąsiad ma lornetkę), 
skoro już musisz
mieszkać, nie zamykaj drzwi (władza ma nakaz), 
skoro już musisz cierpieć, rób to
we własnym domu (życie ma swoje prawa), 
skoro już musisz żyć, ogranicz się we
wszystkim (wszystko ma swoje granice).
(Stanisław Barańczak)
***
Popełniłam dwa ogromne błędy, które nie powinny mi się nigdy przydarzyć. Toż to hańba, żeby ktoś tak doświadczony w niebyciu, w tak głupi sposób podkreślił swoje istnienie.
Po pierwsze, miałam czelność wstawić sobie wodę na herbatę.
A potem, co gorsza, ośmieliłam się poprosić o pomoc.

Nieszczęsny, Checzchoku, ja cię nie poznaję!

Amok jest chyba moim jedynym wytłumaczeniem. Nie byłam w pełni władz umysłowych, kiedy trzęsącymi się palcami, ledwo trafiłam w odpowiedni kontakt w telefonie.
Nie byłam sobą, prosząc o pomoc.
Szał, panika.
Ból, strach.
Dopiero ciepła lepkość na nodze trochę mnie otrzeźwiła.
Szybko waciki, szybko trochę pigułek z suszonej żaby.

Potem korki.

A następnie
zepsułam się.

Bo czego tak naprawdę się spodziewałam? Współczucia? Pomocy?
Jakiej reakcji oczekiwałam?

No więc na pewno nie oficjalnego przyzwolenia na zakończenie tej farsy.
Czemu, ach, czemu, wydawało mi się, że kogoś może to obchodzić?

?

Nie wiem, ile mogła trwać agonia.
Nie warto jej opisywać.
To nie jest coś, co by się chciało zobaczyć.

W końcu pochłonięte tabletki zaczęły działać. Jedno z mrugnięć trwało na tyle długo, że, kiedy otworzyłam oczy, na Mefistofelesie tańczyły cienie zasłon.
Powinnam poczuć gniew.
Bo to nie tak miało być.
Nie to miałam zobaczyć.

Ale nie poczułam.
Ani złości.
Ani strachu.
Ani wstydu.
Ani w ogóle niczego.

I wtedy zrozumiałam, każdym zwojem i każdą komórką ciała - że przyszła Nirwana.

To nie jest uczucie, które dałoby się opisać.
Głównie dlatego, że polega na nieczuciu. W ogóle. Nul. Niczego.

Pławiłam się w błogiej, cudownej nicości, nie ciesząc się nawet, że ją osiągnęłam.
Per aspera ad astra.

Patrzyliśmy na siebie z Mefistofelesem.
Ja na niego.
Śniadanie szybko wyrzucone przez okno.
On na mnie.
Mechaniczne ruchy. Mycie, ubieranie.
Ja na niego.
Obiad za oknem.
On na mnie.
Tak, tak, idę.

Szłam.
Świeciło słońce, ćwierkały ptaki.
Faust na kolanach wygrzewał się w złotych promieniach.
Posadziłam zwłoki na ławce w parku.

A potem wróciłam.
Ja na Mefistofelesa.
Kolacja za oknem.
On na mnie.
Mycie.
Ja na Mefistofelesa.

Mrugnięcie.
Otwarłam oczy.
I poczułam.

Żołądek niemiło przypominał mi o swoim istnieniu.
Nadal wszystko jest trochę wytłumione.

Ale ten stan nigdy nie trwa długo.
Dzień, może dwa albo trzy.

A potem znów jest przepięknie i znów jest normalnie.

Bo wiem, że za tysiąc lat przyjdzie poniedziałek.
Że pójdę do Cyrku, gdzie będę coś robić. Że będzie jakiś konkurs i jakieś sprawdziany. Coś będę mówić, z czegoś się śmiać.

Woland nie miał racji, twierdząc, że miłosierdzie wciska się nawet w najmniejsze szczeliny.
To popisowa sztuczka nadziei.

Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że teraz siedzę i piszę?
Że w ogóle jestem?
Że będzie jutro i pojutrze, i maj, i matura, i studia?
Że będzie znowu To, że będą ataki, że będzie wstyd i strach, i odrzucenie?

Chyba, że to tylko przyzwyczajenie.
A może ja już  nie żyję?
Może strupieszałam już w 2007 roku?
Może w 2009, rozpadając się na kawałki, nie posklejałam się jak należy?

Może...?
***
Nudno jest tu bez ciebie. Nudno do obłędu! 
Jestem jeszcze wraz z wiewiórką i pieskiem, 
Piszę, czytam i palę, wciąż mam oczy niebieskie, 
Lecz to wszystko tylko siłą rozpędu. 

Wciąż jeszcze świt jest szary, zmierzch niebiesko -złoty, 
Dzień przechodzi na jedną, noc na drugą stronę 
I róże zakwitają bez wielkiej ochoty: 
Bo tak są już przyzwyczajone. 

A jednak świat się skończył. Czy wy rozumiecie? 
Świata nie ma i ja go nie stworzę. 
Czas jest równy i cichy. Lecz czekajcie... może - 
Może ja jestem już na tamtym świecie?
(Pawlikowska-Jasnorzewska)
***

2 komentarze:

  1. To co piszesz jest straszne!
    Czy można Ci jakoś pomóc...?

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedziałam na Asku.

    Kim jesteś?
    Znasz mnie skądś?

    OdpowiedzUsuń