poniedziałek, 7 lipca 2014

Siódmy siódmy

Siódmego dnia siódmego miesiąca...
No więc dokładnie wtedy kupiłam Julka i była to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjęłam w swym nieszczęsnym życiu.
I choć realizm tłucze mnie po łbie encyklopedią za doszukiwanie się w tej dacie sensu naddanego, chciałabym, żeby i tym razem siódmy lipca przyniósł mi szczęście.
Bo, widzicie, przyjęli mnie na studia, więc pognałam do Zamku Farquada, żeby zostawić tam swoją skromną, białą teczusię z dokumentami.

Poprawność kwestionariusza sprawdzał osobnik do bólu politechniczny (duże okulary, kraciasta koszula wsunięta do spodni, długopis w kieszonce na piersi), który pasowałby na wykładowcę od budowy i eksploatacji maszyn (takie skojarzenie).

I ten wpis może nigdy by nie powstał, ale...

Jeśli ktoś regularnie czyta te moje grafomańskie blogasiowe wypociny, zapewne zerknął na notkę "Salvador". Wspomniałam tam o dziwnym zjawisku, które wywołuje u mnie nieokreślony niepokój.
W skrócie - chodzi o to, że czasem po raz pierwszy znajduję się w jakimś miejscu, ale czuję, że już kiedyś tam byłam.
I tym razem było dokładnie tak samo.
Śniłam o tym budynku. Byłam w jego wnętrzu.
I wszystko.
Wszyściutko.
Było dokładnie tak samo.


Wiadomo - chciałabym zostać tam na dłużej i w miarę możliwości nie wylecieć na pierwszym roku. Chcę być inżynierem - a może i kimś więcej...

Drogi blogasiu - czy to była dobra decyzja?
Czy to będzie dobra decyzja?

Niech mi ktoś wyjaśni, skąd się bierze to uczucie.


W wolnej chwili przygotuję nieco spóźnioną foteczkową słit relację z niezwykłego zjawiska - przygód Checzhoka wśród ludzi, a nie tylko we własnej głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz