piątek, 17 sierpnia 2012

Naturalnie

Będzie trochę lingłydżu. Ale inaczej się nie da.

Well I 
I guess it’s been awhile
Since I’ve seen the sunshine
Since I have smiled
And me 
Who’s so well versed
Is feeling so damn empty
Is at a loss for words
Forgot what it’s like to just feel okay
Praying for the day when there is no more rain


Alexx Calise Cry


Samotność dobra jest.
Życzliwa.
Miękka  i ciepła.
Bezsprzecznie bezpieczna.
Bo nie trzeba udawać.
I można lizać rany.

Moje naturalne środowisko.

Ludzie wciąż niszczą domy orangutanów, tukanów, okapi i koal. Czasem nawet kangurów i kuguarów.
I moje.

Strasznie ciężko jest teraz być tak naprawdę samotnym. Ale nie wśród ludzi, tylko tak naprawdę - na poważnie. Tak bardzo samotnym, żeby nie można było zasnąć przez zbyt głośny oddech albo bicie serca. Bycie samemu pomiędzy osobnikami tego samego gatunku do żadna frajda. Ot, taka zabawa dla dyletantów.


 Na pustyni jest się trochę samotnym.- Równie samotnym jest się wśród ludzi.

Tak, wiem. Mały Książę. Każdy zna. Mało polotu. Ale tak jakoś mi przyszło do głowy.

Za to nigdy wcześniej nie myślałam, że tak bardzo będę musiała się namęczyć, żeby pobyć przez chwilę sama. Sa-miu-teń-ka. Tylko ze sobą.

Bo gdzie się nie pójdzie - tam zawsze trafiają się jakieś dwunogi. A ja nie umiem cieszyć się samotnością, jeśli z kimś ją dzielę. Nawet jeśli współodczuwacz nie ma pojęcia, jak bardzo psuje mi nastrój.

No i nie zapowiada się na to, bym w najbliższym czasie miała szansę choć trochę odpocząć od irytującej pół-samotności. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zapowiadają się "wczasy" niechorwackie. Co za odmiana.
Co za beznadzieja.

Nienawidzę tego. Tych plaż usianych zaczerwienionymi tłuściochami. Zasypanych łuskami słonecznika. Zasikanych przez psy (a znaki, że psom-nie-wolno-czaicie-to-?! jak stoją, tak stały, tyle, że oblane psim moczem). Skład kąpieliska - woda 20%, reszta - siki, wymiociny, piwo, olejek do opalania.
Nienawidzę zapachu kebaba, łubu-dubu z głośników, zatłoczonych deptaków i zapchanych kibli za dwa złote.
Śmierdzą smażalnie i bary.
Śmierdzą porty i przystanie.

Może jestem niepoprawna politycznie, ale nie znoszę wakacji nad Bałtykiem. Już sama myśl o nich wywołuje u mnie dreszcz (bynajmniej nie ekscytacji...).

To nie jest tak, że Chorwacja jest całkiem cacy. Nie, nie.
Ale tam jeśli zada się sobie trochę trudu i pobawi się w kozicę - można odkryć wyjątkowo miłe zatoczki wśród skał, gdzie nie dobiega szwargotanie, a jeżowce na dnie ścielą się gęsto.
I tak ma być.
Tam pod skąpą palemką a krzakiem z oleistymi listkami można pobyć przez chwilę samemu.
I ziarenka piasku nie wpijają się w dupę.

***
Skoro ten wpis uparcie nie chce być monotematyczny, to dalej będę uprawiać radosną poligamię wątkową i przyczepię się jeszcze jednej sprawy.

Otóż tak to już bywa, że jak się gdzieś jedzie, a ma się tak zwane pupile domowe w dowolnej liczbie - trzeba wykombinować dla nich jakiś dom tymczasowy na czas wakacyjno-wyjazdowy.

Wprawdzie nader rzadko zabieram głos, gdy mnie o to nie proszą, ale tym razem postawiłam sprawę jasno: skoro muszę męczyć się w miejscu, którego nie cierpię - niech Juliusz dotrzymuje mi towarzystwa.
Ponoć wolno przywozić zwierzaki.
Także tego.

JEDNAKŻE... pewnego rodzaju problemem stało się przechowanie Ziutki. Jakoś tak wyszło, że jej zwyczajowa opiekunka zaniemogła i trzeba było namówić kogoś innego do przejęcia tego uszatego diabła na kilka dni.

Zadbawszy o odpowiedni PR (tak, to bardzo fajny, towarzyski króliczek. Nie lubi być sam, grzecznie się bawi, a nawet potrafi wykonać kilka sztuczek. Naprawdę ciekawy okaz), udało mi się skołować Zuzannie całkiem niezłą opiekę. Zamieszka sobie w rodzinie bez małych dzieci  i będzie miała własnego opiekuna, który zadba o to, by miała co jeść i żeby za bardzo nie tęskniła (...akurat).
Niemniej jednak wciąż dręczą mnie wyrzuty sumienia (a jak już stwierdziłam w pierwszej części tego posta - nijak nie mogę wygospodarować sobie na tyle samotności, by móc to jakoś sensownie przemyśleć). Współczuję już przyszłemu opiekunowi Ziuty, który nastawia się zapewne na goszczenie miłego, towarzyskiego i mięciutkiego króliczka (ładne zdjęcia robią swoje),a  dostanie... No cóż. Ziutkę w pakiecie ze wszystkimi cechami jej nader wybuchowego charakterku.

Pozostaje mi chyba tylko liczyć na to, że Zuzanna okaże łaskę i nie odgryzie nikomu ręki.

Ach, no i łudzę się bezsensowną nadzieją, że może jednak uda mi się jakoś wymigać... nie jechać nigdzie. A już na pewno nie TAM.

2 komentarze:

  1. O, dzięki, nareszcie mogę dodać komentarz :) Jestem przeszczęśliwa. Doceń mój wysiłek, od pisania na klawiaturze napiernicza mnie rozcięty palec wskazujący u lewej ręki :)
    Bard(au!)zo ładne jest to, co piszesz... no wiem, powinnam dać jakąś radę, ale na razie po prostu wyrażę swój zachwyt. Tak ogólnie.

    Co do reszty... wydajesz się być strasznie smutna, wręcz pogrążona w depresji, nic Cię nie cieszy. Wiem, że czasem człowiek lubi czuć się smutny i biedny -sama aż otrząsam się z oburzenia na stwierdzenie "na depresję wystarczy parę lekarstw i po krzyku"-, ale czy naprawdę warto? Aż tak...? Spójrz na to z innej strony. Ja na przykład zawsze marzyłam o posiadaniu kota, jakiegokolwiek, godziny spędzałam, wybierając dla niego drapak w sklepach internetowych. Ale mój tata ma alergię i nie możemy sobie pozwolić na takiego zwierzaka. Dla mnie jesteś szczęściarą.
    Bird of Passage vel Ashera vel Ogonkomanka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i... cóż. Mój lekarz, do którego zgłosiłam się z pewnymi dolegliwościami (natury czysto fizycznej) kazał mi iść do psychologa. Ale nie uczynię tego.
      Nie potrafię i nie chcę mówić o rzeczach, o których...no... po prostu nie mówię.

      Nie twierdzę absolutnie, że postrzegam świat "normalnie".
      Fakt, jestem pesymistką.
      I fakt - często, bardzo często, jestem bardzo bardzo smutna. No ale wiadomo - trza wyszczerzyć kły i iść do przodu, żeby się ludzie za bardzo nie czepiali.

      Usuń