sobota, 9 marca 2013

Jakiśtamtytuł

Typowe popołudnie. Notatki, zakreślacze, a w tle brzęczy cicho Mezzo. Akurat trafiłam na ostatni akt Carmen Bizeta.

I się wzięłam i zakochałam.

Już wcześniej nieobca była mi pochodząca z tej opery Habanera, a i uwerturę doń słyszałam wielokrotnie, ale teraz mam już stuprocentową pewność - pora dopisać Carmen do listy rzeczy do zobaczenia.
Niech dumnie pręży pierś, stojąc pomiędzy Aidą a Faustem, gdzieś niedaleko od Wesela Figaro. Że nie wspomnę o Mistrzu i Małgorzacie na deskach.

Pytanie tylko... kto mnie zabierze na wspólne oglądanie i słuchanie?

...jacyś chętni???




Pinknie po prostu.

Moja Carmen, moja mała Carmen!
 Coś tam, coś tam, te jakieś tam noce,
 Pełne gwiazd, szybkich jazd, zwad z żandarmem,
 Nasze kłótnie - dziś jeszcze się pocę. 
Tamto miasto, i to tak bałamutne
 Szczęście nasze, i ostatnia scysja,
 I broń, z której cię, Carmen, zatłukłem,
 A teraz ją w garści ściskam.”

To naprawdę cudowne uczucie, kiedy niespodziewanie odkrywam kolejne smaczki ukryte w Lolicie. Nabokov czarodziejem słowa był! I kropka (albo wykrzyknik).

Fascynujące.

4 komentarze: