sobota, 4 czerwca 2016

Obscurity is painful to the mind,... isn't it?

   Bodaj nigdy nie czułam się tak rozpaczliwie, bezdennie głupia jak w tych mrocznych miesiącach po opuszczeniu zamku Farquada.
I nie chodzi tu tylko o zwykłą depresję, mojego Czarnego Psa, przed którym nawet Ponurak ucieka z podkulonym ogonem - mam na myśli przytłaczające poczucie zmarnowania czasu.
Straciłam rozum i godność człowieka, a w dodatku uwsteczniłam się na poziomie lingwistycznym i -przede wszystkim - intelektualnym, że się tak egzaltowanie wyrażę.

  Wprawdzie nadal nie wiem (i prędko się nie dowiem), które myśli są naprawdę moje, a które podsuwa mi Czarny Pies, ale z pewnością w tamtym straszliwym okresie (a może nie powinnam używać czasu przeszłego?) skumulowały się moje niewesołe przemyślenia dotyczące sensu uczenia się.
Bo tak właściwie - to była jedyna rzecz, w której byłam w miarę dobra. Nie jakaś wybitna, ale jednak - nie czułam się gorsza. Lubiłam pisać sprawdziany na 105%, nawet jeśli jedyne, co mogłam usłyszeć, to nieśmiertelne jakimcudemmamteocenyskorojestemtakaprzyjebana.
No.
Jestem przyjebana, niedojebana, zjebana, etc, etc.
Wiem.

  Skoro i tak odbiegłam od meritum, muszę przyznać, że podczas chmurnego i durnego czasu spędzonego na polibudzie, zainteresowałam się chemią i to na tyle, że nawet ją jebłam w tym roku, choć pewnie z dość miernym skutkiem. Mówiąc prościej - odkryłam coś, co mnie interesuje, co sprawia mi przyjemność i nie kosztuje aż tak wiele. Od tamtego czasu, o ile Czarny Pies pozwala, strącam, krystalizuję, utleniam, redukuję i zapisuję, zapisuję, zapisuję wszystkie wyniki, obserwacje, wnioski, w moim zeszyciku z konikiem.

   No więc ciemność, ciemność, głupota, cytat (parafraza właściwie), który wklepałam w pole "tytuł posta".
Czarny Pies lubuje się w szeptaniu mi do ucha, że wszystko co robię i robiłam nie ma żadnego sensu. Deprecjonuje moje zainteresowania, wyśmiewa chęć zdobywania wiedzy. Jego utylitaryzm zaczął udzielać się i mnie - no bo co mi po umiejętności liczenia wyznacznika macierzy złożonej z całek oznaczonych, skoro moje zdolności społeczne są mniejsze niż u przeciętnego pantofelka? Potrafię wyrecytować i rozrysować Model Standardowy, ale przeraża mnie wykonanie banalnego telefonu.
W dodatku jestem i byłam ofiarą losu, z której można drwić, lecząc tym samym własne kompleksy (szokujący nius, moje drogie, wysiłek związany z wytykaniem mojej wagi w żaden sposób nie wpłynie na szybkość spalania waszej tkanki tłuszczowej ;) ).

   I co mam robić, jak żyć, skoro mimo wszystko czytanie tych wszystkich "głupot" i tracenie czasu na "zapychanie sobie głowy jakimiś bezużytecznymi pierdołami" sprawia mi  przyjemność?
Czemu jedne zainteresowania/hobby/pasje mają być gorsze od innych?

  Pewnie  mogłabym ciągnąć ten wywód jeszcze długo, długo, ale zakończę słowami, które niedawno przeczytałam, i które zainspirowały mnie do popełnienia tego wpisu:

Jeżeli brak wiedzy jest cierpieniem, to wiedza powinna być przyjemnością. I tak jest rzeczywiście. Tych, co wiedzą, nie trzeba przekonywać, bo wiedzą; a tych, co żyją w nieustannej ciemności, i tak nic nie przekona.
Jak być uczonym, M. Heller

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz