sobota, 4 stycznia 2020

Dziwne przygody Checzchoka w roku 2019

To nie był zły rok. Z drugiej strony - nie był też jakoś specjalnie dobry. Mimo to mam przeczucie, że był w jakiś sposób ważny. Ot, choćby dlatego, że w końcu znalazłam sobie prawdziwą pracę. Taką tró. W biurze, w korporacji i w ogóle. Wprawdzie na tym lista obiektywnych sukcesów się kończy, ale muszę przyznać, że w tym roku, oprócz zostania korpośmieciem, spotkało mnie kilka co najmniej dziwnych rzeczy.
A mianowicie:

W oddali można wypatrzeć Hradczany. Równie popularne, co niewarte stania w kolejce do kasy. #teamWyszehrad.
  • Znowu odwiedziłam Pragę, tym razem nie pomijając Wyszehradu. Ależ mi się spodobało to miejsce! Takie autentyczne, swojskie, przyjazne.
Podeszła do mnie. I tylko do mnie!

  • Byłam w Mosznej (Moszna, hehe), przy okazji odwiedzając Opolskie ZOO, gdzie zaprzyjaźniłam się z pewnym wyjątkowo sympatycznym okapi.

Janusz in my heart forever, 09.19-11.19 [*]
  • Zawarłam bliską znajomość z Januszem, który przez trzy miesiące towarzyszył mi codziennie w biurze.
Napisy na kaskach to zaskakująco częsty sposób komunikacji w tym zakładzie pracy
  • Zawarłam też inną pracową  znajomość... Dość powiedzieć, że wspólna niedola jednak bardzo zbliża ludzi.
Dwóch stażystów, jedno auto w leasingu i 300 kilometrów do celu - nothing's gonna stop us!
Odbyłam tró podróż służbową służbowym autem, robiąc zakupy, jedząc i pijąc na koszt firmy.

Spacerowałam:
- nocą,
- po lesie,
- jako jedyne  światło mając latarkę telefonu,
- pod delikatnym wpływem alkoholu,
- słuchając opowieści o miłosnych podbojach sprzed lat.

Przypadkiem spełniłam swoją dawną naiwną fantazję o jeździe na motocyklu. Okazało się, że o ile nonszalanckie przerzucenie nogi przez kanapę, umoszczenie się za kierowcą oraz sprawne zasunięcie szybki w kasku to żaden problem (zgodnie z fantazją). Za to zasuwanie autostradą wywołuje we mnie refleksje natury religijnej i chwilowo odsuwa pragnienie poniesienia gwałtownej śmierci (tego fantazja nie przewidywała). Nigdy w życiu się tak nie cieszyłam na nadejście zimna, kończące definitywnie sezon motocyklowy.
Ta przejażdżka była dokładnie tak straszna, jak wygląda. Albo może jeszcze straszniejsza.
Dałam się zaciągnąć do parku rozrywki i nawet nie rozstałam się z posiłkiem po jeździe na pokręconych kolejkach górskich.

To zdjęcie chyba nie potrzebuje głupiomądrego podpisu. Mówi samo za siebie.
W pracy zdobyłam bezcenne doświadczenie, a w tym nauczyłam się:
- przeklinać,
- pić alkohol,
- mieć po ludzku wywalone.










A poza tym: zostałam ulubioną ciocią (Checzhok niańczący dzieci, to dopiero jest widok!), przetrwałam katolicką wigilię ze śpiewaniem kolęd i innymi religijnymi praktykami... i momentami byłam naprawdę bardzo szczęśliwa.
(Nieszczęśliwa bywałam również - głównie - ale to chyba oczywiste w moim przypadku).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz