sobota, 2 listopada 2013

Eram

Obudziłam się, westchnęłam ciężko, zaklęłam w poduszkę i, chociaż bardzo mi się nie chciało, zaczęłam szykować się do cyrku.
Byłam odpowiedzialna i dorosła.

W obrzydliwym, niepokojąco żółtym, rzężącym i kaszlącym gracie wstałam z miejsca, na którym zaraz klapnęło tłuste babsko w wieku poprodukcyjnym.
Byłam dobrze wychowana.

Przy wejściu do cyrku z nędzną namiastką uśmiechu odparłam na entuzjastyczne powitanie.
Byłam miła.

Na korytarzu tłumaczyłam różnicę między Infinitivusem a Imperativusem oraz Stiopą a Miszą.
Byłam oczytaną erudytką.

Potem cierpliwie pokazywałam jak rozpisać lewą stronę, tak, aby udowodnić, że równa się prawej i te wszystkie trygonometryczne cuda to tak naprawdę tożsamość.
Byłam matematykiem.

I nawet udało mi się odkryć nowe matematyczne antyprawo nazwane tymaczasowo Lewem Lamy. Symbol podobny do delty (bo rozkład jest dobry na wszystko),  przypominający lamią twarz.
Byłam zabawna.

W drodze przez wiecznie śmierdzące Węglokopy śmiałam się głośno, żartowałam i radośnie suszyłam niespiesznie prostujące się uzębienie. Towarzyszki śmiały się z moich (nie)wyszukanych żarcików.
Byłam dowcipna i radosna.
Byłam chichoczącą osiemnastką kroczącą dziarsko do kina.

Widziałam splatające się ręce, muskające policzki, rozanielone spojrzenia i drobne prezenciki. Zachowałam radośnie wykrzywioną maskę.
Byłam niewzruszona.

Wpatrywałam się w duży ekran ze zdecydowanie zbyt małej odległości i usiłowałam powstrzymać się od zjadliwych komentarzy.
Byłam widzem.

W drodze powrotnej zahaczyłam o sklep zoologiczny, żeby uzupełnić zapasy Ziucinego granulatu.
Byłam troskliwa i przewidująca.

Posprzątałam i zrobiłam sobie obiad.
Byłam samodzielna.


Przezornie zabrałam wodę utlenioną i chusteczki. Szybko zmyłam ślady zbrodni, sprawdzając, czy nigdzie nic nie zostało.
Nalałam sobie wina, włączyłam Pachelbela i zasiadłam do kolacji sam na sam.

Zawinięta w szlafrok, z głową między kościstymi kolanami, z drżącymi mięśniami i wnętrzem rozsadzanym od środka implodującą pustką, z sinusem kwadrat i cosinusem sześcian, z kotem jako jedynym towarzyszem - byłam sobą.

Byłam nikim.

7 komentarzy:

  1. Kurcze , ty masz takie dziwny styl pisania :O ( nie krytykuje cie tu , podoba mi sie ten styl ) . A tak poza tym to sie zastanawiam , czy ty na prawdę zawsze jesteś smutna ? ;oo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko mam dziwne, nie tylko sposób pisania ;]

      Co do smutku... Cóż, usiłuję nadal się wygłupiać, śmiać albo chociaż rozciągać otwór gębowy w czymś na kształt uśmiechu, ale niekoniecznie jest to prawdziwa, szczera i nieudawana radość.

      Na blogasiu mogę przynajmniej być sobą.

      Usuń
  2. Właśnie czy ty zawsze jesteś smutna ? Bo w to nie wierze . Nikt nie jest zawsze smutny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba,że ma depresję....

      Usuń
    2. Myślę, że wypowiedź tego Anonima jest na tyle wymowna, że nie muszę już nic dopowiadać.

      Usuń
  3. Ale ty nie masz depresji prawda ? :O

    OdpowiedzUsuń