środa, 6 czerwca 2012

Non scholae sed vitae discimus

- No to jaką będziesz mieć średnią? - pada niby-kurtuazyjne pytanie.
Odpowiadam zgodnie ze swoimi przewidywaniami.
- O, a co za to dostaniesz?
- Nic. Non scholae sed vitae disco - dodaję tonem usprawiedliwienia, gdy rozmówca przybiera pełen szczerego niezrozumienia wyraz twarzy.
- Ale jak to?

Bo ona to za przyjęcie do szkoły średniej dostała laptopa. Tamta za cztery-siedem-pięć otrzymała nowy telefon i trampki-z-gwiazdką. A ta z kolei w ramach nagrody za dobre oceny może cieszyć się nowym ajpodem cztery coś-tam. Handel wymienny kwitnie -  wizerunki królów polskich w zamian za piątki, komputery za oceny, ajfony za świadectwo z wyróżnieniem, wakacje all-inclusive za zawiśnięcie na korkowej tablicy honorującej co bardziej uzdolnionych uczniów. Kasa za wygrany konkurs, za tytuł finalisty, laureata, za dyplom, za czerwony pasek na świadectwie...

Obudzona w środku nocy opowiem o reformie agrarnej braci Grakchów, wymienię członków obu triumwiratów ( tak z Anno Domini 60. Ante Christum Natum, jak i z Anno Domini 43. także Ante Christum Natum), scharakteryzuję politykę Domicjana, Asurbanipala albo zreferuję przyczyny, przebieg i skutki Wojen Punickich, Powstania Wata Tylera, konfliktu o Dominium Mundi czy czwartej krucjaty.
Wyliczenie delty tak z trójmianu w postaci ogólnej jak i kanonicznej lub iloczynowej - żaden problem. Mogę też dorzucić sprawdzenie  monotoniczności funkcji. Łacińskie koniugacje, deklinacja pierwsza, sum, esse, fui? Proszę bardzo. Dostępne od zaraz. Twórczość Dostojewskiego? Bułhakowa? Kochanowskiego? Tuwima? Goethego? Owszem, słyszałam, tak, coś wiem.
A dokładnie tyle, ile program mi wiedzieć każe. Chcą, żebym umiała rozrysować rozkład sił na równi pochyłej (tak z uwzględnieniem współczynnika tarcia, jak i bez niego) - kreślę zatem strzałki i wzory przekształcam zgodnie z nakazem. Do głowy wbijam sobie informacje o podziale mórz, cyrkulacji w komórce Ferrela, mitozie i mejozie, o nefronach i neuronach, o infiltracji i resorpcji, o skali pH i pOH, o reakcjach redoks i dyfuzji. Zapiszę metodą cząsteczkową i jonową reakcję zobojętniania  albo hydrolizy ortofosforanu pięć potasu. Wiem jak powiedzieć po niemiecku, że mam królika, że chcę dojść do ratusza i że jestem głodna. Po angielsku napiszę curriculum vitae i podanie o pracę. Wiem czym się różni obieg ustrojowy od płucnego.

Wiem także całe mnóstwo innych rzeczy - i jestem świadoma, iż jest to wiedza fragmentaryczna i efemeryczna - które ani mnie nie interesują, ani mi się nigdy nie przydadzą, ani mnie nie czynią lepszym, mądrzejszym człowiekiem.
Potrafię wymienić nazwy poszczególnych części kolumny zbudowanej w porządku doryckim, wiem czemu Kaligulę nazwano kaligulą i wiem także,  jestem pewna nawet bardziej niż tego, że każde dwa ciała posiadające masę przyciągają się wzajemnie z siłą wprost proporcjonalną do... i et cetera, że pojęcia nie mam o historii współczesnej. I o tym jak działa akcelerator atomowy. Ba! nie wiem nawet tego, gdzie są moje kapcie!
Uczę się słówek, gramatyki, wzorów, sposobów rozwiązywania zadań, obliczania dziedziny i zbioru wartości funkcji. Uczę się o dance macabre, o chryzelefantynie, o prędkościach kosmicznych, o morzu Fidżi, Celebes, o Bahamach i innych banialukach.
Uczę się -> zaliczam -> puszczam w niepamięć.
I tak ciągle, bez przerwy i bez sensu.

I wiem, że za celujący z tego, czy innego przedmiotu (czy to wiodącego, czy też takiego, z którego piątki dostaje się za samą obecność) nie dostanę ani pieniędzy, ani elektronicznych gadżetów. Że nie będę tonąć w blasku chwały tylko dlatego, że udało mi się nie zrobić błędu przy jakimś chemografie. Że zapomnę, z głowy mi wyleci to wszystko, co musiałam opanować, by zadowolić... No właśnie - kogo?

Tak mądrze brzmi tytuł tego wpisu. Ale czy mądrość szkolna w jakimkolwiek stopniu przekłada się na mądrość życiową? Tak bliskie mi teraz wyznaczniki delta, prawa, twierdzenia i definicje opuszczą mnie w chwili, gdy otrzymam świadectwo ukończenia tej szkoły.

Ale mimo to nie toleruję leserstwa usprawiedliwianego wyłącznie nieprzydatnością wiedzy tłoczonej do uczniowskich łbów. I choć wciąż będę trwonić cenne minuty i godziny na porządkowanie notatek, to pozwolę sobie przytoczyć wiersz mojego ukochanego poety.

Nauczyli mnie mnóstwa mądrości, 
Logarytmów, wzorów i formułek,
Z kwadracików, trójkącików i kółek
Nauczyli mnie nieskończoności.

Rozprawiali o "cudach przyrody",
Oglądałem różne tajemnice:
W jednym szkiełku "życie kropli wody", 
W innym zaś "kanały na księżycu".

Wiem o kuli, napełnionej lodem,
O bursztynie, gdy się go pociera...
Wiem, że ciało, pogrążone w wodę
Traci tyle, ile...et cetera.

Ach, wiem jeszcze, że na drugiej półkuli
Słońce świeci, gdy u nas jest ciemno!
Różne rzeczy do głowy mi wkuli,
Tumanili nauką daremną.

I nic nie wiem, i nic nie rozumiem,
I wciąż wierzę biednymi zmysłami,
Że ci ludzie na drugiej półkuli
Muszą chodzić do góry nogami.

I do dziś mam taką szaloną trwogę:
Bóg mnie wyrwie a stanę bez słowa!
- Panie Boże! Odpowiadać nie mogę,
Ja wymawiam się, mnie boli głowa...

Trudna lekcja. Nie mogłem od razu.
Lecz nauczę się... po pewnym czasie...
Proszę! Zostaw mnie na drugie życie,
Jak na drugi rok w tej samej klasie.

Julian Tuwim, Nauka

7 komentarzy:

  1. No właśnie.
    W szkole wbijają do głowy niewinnym obywatelom multum niepotrzebnych rzeczy. Cóż jednak na to może poradzić uczeń?

    A co do samej idei kasy za oceny, to nie powiem, że jestem jej całkowicie przeciwna. Czasem np. obietnica zafundowania przez rodziców super-hiper-ekstra wakacyjnego wyjazdu nieźle motywuje ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, mnie akurat mrozi sama myśl o wyjeździe wakacyjnym z rodzicami (wcale nie ze względu na ograniczenia, bowiem jestem wyjątkowo spokojnie usposobiona), ale ja jestem z innej planety ^^.

      Natomiast co do "wbijania do głowy", to z jednej strony popieram, a z drugiej neguję. No bo tak: faktycznie program nauczania zawiera mnóstwo pozycji, które osobom na danym profilu okażą się w przyszłości absolutnie nieprzydatne ( ot, na przykład inżynier może być świetny w swoim fachu nie wiedząc nic na temat reakcji pogańskiej z 1137 roku), jednakże z drugiej: szkoła ogólnokształcąca już z racji nazwy produkuje ludzi wykształconych "ogólnie", czyli niby wszechstronnie. Znaczy prawników in spe, którzy potrafią wyprowadzić wzór na potencjał pola grawitacyjnego jak i przyszłych lekarzy, orientujących się w głównych założeniach poszczególnych epok literackich. Ma to, rzecz jasna, tak plusy jak i minusy, ale komentarz nie jest chyba najlepszym miejscem na ich zgłębianie. Chcę bowiem zaznaczyć, że teoria rzadko przekłada się na praktykę. Otacza mnie mnóstwo osób, które kompletnie odpuszczają sobie przedmioty "nieprzydatne", a swoje bezbrzeżne lenistwo tłumaczą wyłącznie ukierunkowaniem na inne nauki. Słowem: nauczyciele mogą PRÓBOWAĆ wtłoczyć uczniom do głowy wiele informacji z najróżniejszych dziedzin, ale niekoniecznie cała ta wiedza pozostanie z mózgach młodzieży. Odnoszę smutne wrażenie, że coraz częściej albo jest ona na wstępie odrzucana i degradowana, albo po prostu odbija się od niektórych jak piłka.
      I nie wraca.

      Usuń
  2. Też się czasem zastanawiam, po co to wszystko. Bo i tak przecież kupię sobie konia andaluzyjskiego i zaszyję się w fioletowym (to kolor twórczy) domku na jakimś zadupiu, i będę żyła z pisania. Na co mi wiedza, do czego służy wodniczka tętniąca i jak powstaje halny.
    A i dzięki za komentarz, chociaż niezwiązany z treścią bloga.
    Skojarzenia masz jak najbardziej poprawne. Słowo "lakoniczny" pochodzi od sposobu wyrażania się mieszkańców Sparty, czyli Lacedemonu; miał on być zwięzły i krótki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukrywam, że sama marzę o oddaleniu się do jakiegoś eremu, niemniej jednak z pewnością nie pozwoliłabym sobie na stwierdzenie, że "będę żyć z pisania".

      Co powiesz na temat przesłania Herberta do młodych, które pozwolę sobie tu przytoczyć? :
      "Nie postanawiajcie nigdy zostać poetami, ale uczcie się chemii, geografii, historii. To wam w późniejszej pracy literackiej pomoże, nigdy nie zaszkodzi."
      Kto jak kto, ale On wiedział chyba co mówi.

      No i - och, słodka rzeczywistość - najpierw należy zgromadzić niemałą ilość środków finansowych, które pozwolą na zakup posiadłości ziemskiej, konia oraz utrzymanie obu tych ciężarów.

      Usuń
  3. No bo ja te środki zgromadzę wcześniej. Mam już 54 strony jednej powieści i 121 drugiej. Ale tak naprawdę to wiem, oczywiście, tyle że nie jestem dobra w niczym innym, a właściwie we wszystkim jestem dobra, ale nic mnie nie interesuje. Nie mam pojęcia, jaką jeszcze pracę mogłabym wykonywać. Nawet nie wiem, na czym się skupić, więc skupiam się na wszystkim.
    A, przepraszam! Mam jeszcze jeden pomysł. Biżuteria końska. Ozdobne kantary, nachrapniki, naczółki. Rękodzieło jest teraz w cenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli z robienia biżuterii dla "konisiów" nastek, którym bardziej zależy na wyglądzie niż stylu i równowadze uzbierasz kilkaset tysięcy złotych (ziemia + budowa domu + masa innych rzeczy + koń oczywiście), to wystawię Ci pomnik :D
      Dzieliłaś się już z jakimś wydawnictwem swoimi próbkami literackimi? Kto wie, a nuż właśnie polemizuję z przyszłym zdobywcą literackiego Nobla ^.^

      "Ale tak naprawdę to wiem, oczywiście, tyle że nie jestem dobra w niczym innym, a właściwie we wszystkim jestem dobra, ale nic mnie nie interesuje."
      A Tuwim na to tak:
      "Ci, Którzy Nie Wiedzą,
      Że Nie Wiedzą -
      To GŁUPCY, Unikaj Ich.

      Ci, Co Nie Wiedzą,
      Ale Wiedzą, Że Nie Wiedzą -
      To PROSTACZKOWIE, Poucz Ich.

      Ci, Co Wiedzą,
      A Nie Wiedzą, Że Wiedzą -
      To ŚPIĄCY, Obudź Ich.

      Ci, Co Wiedzą i Wiedzą,
      Że Wiedzą -
      To MĘDRCY, Idź Ich Śladem."
      "Ci, którzy nie wiedzą"

      ... a co z tymi, którym się WYDAJE, że wiedzą, panie Tuwimie?

      Usuń
  4. Przepraszam, to miał być przytyk osobisty? Że we wszystkim jestem dobra? Ależ to najczystsza prawda, nic nie poradzę. Ze wszystkiego mam piątki, z polskiego mam talent do pisania i do ortografii, nie muszę się uczyć nic kompletnie, uczestniczę w mnóstwie konkursów. Z francuskiego świetnie czytam, chociaż uczę się dopiero rok, i to z obciętymi godzinami. Z matmy jestem prawie najlepsza tak ogólnie, też nie muszę się uczyć. z historii jestem w ścisłej czołówce, na konkursie przedmiotowym miałam pierwsze miejsce na roczniku i chyba siódme w szkole. Angielski mi idzie zdecydowanie najlepiej ze wszystkich w mojej grupie, bez porównania w ogóle. Rysować też potrafię całkiem nieźle (głównie pastelami). Z informatyki najszybciej w klasie piszę na klawiaturze... a reszta mi idzie po prostu dobrze. Nawet nie wiem, skąd się to bierze. Chyba część zawdzięczam zwykłej intuicji- po prostu się nie mylę. Informatyka to od pisania. Historia- bo moja mama jest religioznawcą i męczy mnie tym od dziecka. A reszta to z przyzwyczajenia.

    OdpowiedzUsuń