niedziela, 17 czerwca 2012

Oko w oko

W ramach odpoczynku od  codziennych stresów i trudów postanowiłam - ot, dla odmiany - zaaplikować sobie kolejną ich dawkę, choć pod nieco inną postacią.
Weekendową wycieczkę za miasto, znaczy się.
A kto był, ten wie jak takie jednodniowe wojaże wyglądają.
Ostateczne saldo początkowych skoków ciśnienia przedstawia się następująco: dwa korki, trzykrotne zmylenie trasy, błyskawiczne poszukiwanie świątyni dumania i  kolejne stracenie rezonu co do wyboru drogi ( to ciekawe, że tubylcy potrafią mieć tak wiele różnych opinii  na temat tego, jak dojechać do wybranego miejsca). Nawet nie tak źle. Mogło być gorzej. W sumie ten przerażający owad obijający się z głośnym bzyczeniem o szybę mógł być szerszeniem, a nie niewinnym, włochatym trzmielem, prawda? I właściwie  zostawienie połowy prowiantu w domu też wcale nie wyszło nikomu na złe, bo przecież intensywny spacer na czczo dobrze robi na jakieś tam partie mięśni...
Widokówka okolicznościowa


Potem przyszedł czas na obcowanie z naturą - odpowiednio przekształconą dla zaspokojenia silnych, odkrywczych potrzeb młodych (duchem i ciałem) przedstawicieli gatunku ludzkiego.

Wprawdzie drzewiej zdarzało mi się trochę połazić po ściance wspinaczkowej, ale w obliczu zawiśnięcia osiem metrów nad ziemią w samej tylko uprzęży ( a co jeśli źle zapięłam te przeklęte karabinki?!) i chodzenia weń po cienkiej stalowej linie, poczułam pewną miękkość w okolicach kolan. Kurczak ze mnie, to fakt.
Fotograf nie spisał się najlepiej, ale ta fotografia ma coś w sobie. Feel the  rush!
Muszę jednak przyznać, że takie śmiganie od drzewa do drzewa po platformach, ruchomych mostkach, siatkach i zjazdy tyrolskie to całkiem fajna sprawa. Następnym razem może nie stchórzę i pokuszę się o wybranie trudniejszej trasy.
Skończywszy niewprawne udawanie żeńskiej wersji Tarzana, udałam się na spotkanie oko w oko z niemalże dziką naturą. No, może nie jakoś szczególnie niebezpieczną - właściwie raczej udomowioną i gotową do podążania za dwunogiem, jeśli tylko posiada on przy sobie coś smacznego, ale to zawsze coś. Wkupiwszy się w łaski braci mniejszych przy nieodzownej pomocy szeleszczącej torby ze smakołykami, postanowiłam nawiązać przyjaźnie.
Wierzcie mi - zostanie kumplem puchacza to wcale nie jest łatwa sprawa. Ot, na przykład: podchodzi się do niego, wita się grzecznie i zagaduje konwersacyjnym tonem. A ten nic, tylko: "ŁEE".
- Panie puchaczu, niech będzie pan tak miły i ładnie pozuje do zdjęcia, dobrze?
- ŁEEE
- Ależ proszę się nie denerwować, ja chcę tylko pana sfotografować, bo jest pan naprawdę pięknym ptakiem...
- ŁEEE
- Oj, nie zrozumiał pan.
- ŁEE
- Oj, chyba się na siebie pogniewamy...
ŁEEEE
- ŁEEEEE
Tak. Przechodnie dziwne spoglądali na osobę prowadzącą z puchaczem dysputę całkowicie pozbawioną sensu.
Bo to zły puchacz był.

Znacznie bardziej towarzyskie okazały się być daniele. I szopy pracze. Te dranie są tak przesłodkie, że kontakt z nimi może wywołać cukrzycę! No bo te oczka - błyszczące takie... I łapeczki mięciutkie - jak u dziecka. I ta maska  na pyszczku... Oj...
Oko w oko z albinotycznym danielem

Były i orły. I sokoły. I kanie. I nawet pozorowane polowanie (i te myśli krążące w głowie... Co gdybym wypuściła tam Ziutkę?) I myszołów kołował nad górami, nie spiesząc się zbytnio do powrotu do sokolnika. Bo po co? W taki ładny dzień aż się chcę złapać wiatr w skrzydła! Nomen omen zresztą.



Ciemny język kozy z zawadiackim lokiem a'la Elvis (on żyje!) starannie wygarniał smakołyki z nadstawionej ręki. Kolorowy bażant przekrzywiał łepek, usłyszawszy szelest  torby. Daniele rozdawały buziaki w zamian za garstkę płatków. Dzieci piszczały, trzaskały migawki aparatów, a troll zapraszał zwiedzających do zostawiania po sobie datków.
Nie ma to jak spędzenie dnia na łonie natury.

2 komentarze:

  1. Też byłam ostatnio w parku linowym. Wymiąchłam trochę jak trzeba było przeskoczyć z jednej platformy na drugą, ale to usprawiedliwione, bo byłam na trudnej i chyba nikt nie wierzył, że mi się uda.

    Język z lokiem??? Przyznam, że nigdy takiego uwłosienia nie widziałam, ale natura potrafi zaskakiwać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, oczywiście przeuroczy loczek zdobił czoło wyżej wzmiankowanej kozy :).

      Usuń