niedziela, 1 lipca 2012

Historia magistra vitae est

Ha, i co teraz, dziadku? Zepsułam ci statystyki,  a ty nic nie możesz zrobić, żeby jakoś je uratować! I czym będziesz teraz straszył dzieciaki, co?

Mierzy mnie spojrzeniem wymagającego, szanowanego belfra.
- Czy myślałaś może o olimpiadzie?
Dobry żart, stary, naprawdę wyśmienity. Ja i olimpiada?! Po moim trupie.

- Cóż, przyznam, że jeszcze nie, ale mogłabym spróbować swoich sił...
...albo i nie

- Nie, nie mogłabyś.
....?
- MUSISZ.

-Ale...

Kolejne bazyliszkowate spojrzenie.

- Zakres: od prehistorii do czasów współczesnych
....yyy
- Masz całe dwa miesiące wakacji, nie patrz tak na mnie.

Widocznie uznał naszą rozmowę za skończoną, bo wezwał do siebie kolejnego ucznia.

Pożałowałam swojego uporu w dążeniu do zmyślonego celu. Nic mi to nie dało - jedynie stopień na świadectwie. I tyle.

Chyba wyczuł, że rzuciłam mu ciche wyzwanie. Zmusiłam go do zmiany osobistych zasad, więc się mści, skubaniec.

Sęk w tym, że decyzja już zapadła. Nie moja wprawdzie, ale zawsze jakaś. Chyba nawet bardziej znacząca.
Nie mam tu nic do gadania.

Pyrrusowe zwycięstwo (który to był rok, 272pne? a może inny... I z jakiej to wojny? albo może najazdu...?).
Małe zyski - wielkie straty.
Na przykład wakacje. Z Gajuszem Juliuszem Cezarem i to w dwóch postaciach. Z datami, prawami, przywilejami, władcami, wojnami... Bez wytchnienia.

Na półce stoją na razie Krawczuk z Kuleszą i czekają na lepsze czasy - gdy przemogę się i zacznę czytać.

Świadomość mojej niewiedzy mnie przeraża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz